Chapter Text
28 listopada 1995, wtorek, 16:45. Pokój Emili i Aliny
Słucham „Disintegration” i patrzę przez okno. Szare niebo, mokry asfalt, gołe gałęzie. Piękne. Alina siedzi przy swoim biurku i odrabia matmę, sapie przy tym jak lokomotywa. Co chwilę przesuwa palcem po zeszycie i porusza ustami, jakby liczenie na głos miało jej jakoś pomóc.
– Możesz ciszej? — rzucam, nie odwracając głowy.
– Ja nic nie mówię — odpowiada obrażonym tonem.
– Sapiesz.
– Nie sapię!
Westchnęła przy tym tak głośno, że aż mnie zatkało. Czasami zastanawiam się, jak to możliwe, że jesteśmy siostrami. Ona jest o dwa lata starsza, ale to ja jestem ta inteligentna. Dziadek też tak uważa, choć nigdy nie powie tego przy niej. Nie musi. Widzę, jak patrzy na mnie, gdy rozmawiam o książkach. Widzę, jak kiwa głową, gdy mówię coś mądrego.
Robert Smith śpiewa „Lovesong” i świat za oknem robi się jeszcze piękniejszy, jeszcze bardziej melancholijny. Zamykam oczy. Za chwilę będę musiała wstać i iść do łazienki, umyć ręce przed kolacją, a to oznacza, że muszę się skupić, żeby nie upaść. Zwłaszcza teraz, gdy podłoga jest zimna i śliskie są te cholerne skarpetki, które babcia kazała mi dziś włożyć.
Kaseta dobiega końca. Klikam stop, odpinam słuchawki od walkmana i odkładam go na szafkę nocną. Kuba dał mi go w zeszłym roku, na jedenaste urodziny. Powiedział, że jeśli mam słuchać muzyki, to powinam robić to jak należy. Dał mi też sześć kaset — wszystkie z muzyką, której nigdy bym nie znalazła sama. The Cure, Bauhaus, Joy Division, Siouxsie and the Banshees.
– Idziesz na kolację? — pyta Alina, nie podnosząc wzroku znad zeszytu.
–Za moment.
Opieram dłonie o materac i przesuwam się na krawędź łóżka. Stawiam stopy na podłodze. Kolana mi drżą, zawsze drżą, ale to nic nowego. Podnoszę się powoli, utrzymując równowagę. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Do drzwi zostało jeszcze sześć kroków. Alina obserwuje mnie kątem oka, udając, że nie patrzy.
Nienawidzę tego.
Dociera do mnie, że chwieje się bardziej niż zwykle. Noga ugina się pode mną i tracę równowagę. Padam na kolana, mocno, boleśnie. Kurwa.
– Emilka! — Alina zrywa się z krzesła.
– Nie podchodź — syczę przez zęby.
Podchodzi oczywiście. Nachyla się nade mną z tą swoją głupią, współczującą miną.
– Pomóc ci?
– Nie.
Podnoszę się sama, opierając dłonie o podłogę, potem o ścianę. Kolana bolą. Twarz mi płonie. Alina stoi i patrzy, jakby chciała coś powiedzieć, ale się nie odzywa. Dobrze robi. Bo jeśli cokolwiek powie, będę wrzeszczeć.
Docieram do łazienki o własnych siłach.
---
28 listopada 1995, wtorek, 23:17. Wpis w pamiętniku – Plik Emi.doc
Dzisiaj znowu upadłam. Przy Alce. Nienawidzę upadać przy niej, bo ona patrzy na mnie tym swoim wzrokiem pełnym litości, jakbym była jakimś rannym ptaszkiem. Jestem niepełnosprawna, nie głupia. MPD nie oznacza, że jestem słaba. Oznacza tylko, że moje mięśnie są trudniejsze do kontrolowania. To wszystko.
Mama dzwoniła wieczorem. Chciała wiedzieć, jak minął mi dzień. Powiedziałam „dobrze" i oddałam słuchawkę babci. Nie mam ochoty z nią rozmawiać. Ona zawsze pyta o te same rzeczy, a potem płacze, gdy odpowiadam krótko. Dziadek mówi, że powinam być dla niej bardziej wyrozumiała, bo to dla niej trudne. A dla mnie nie? Ale oczywiście nikt o to nie pyta.
Kuba przyjdzie w piątek. Ciocia Sara powiedziała to przy kolacji i starałam się wyglądać obojętnie, choć serce zaczęło mi bić szybciej. On jest jedyną osobą, która naprawdę rozumie, dlaczego szare niebo jest piękne. Raz powiedział mi, że piękno nie polega na jasności, ale na głębi. Zapytał, czy to rozumiem. Powiedziałam, że tak. I to była prawda.
Czasami wyobrażam sobie, że mam dwadzieścia lat i studiuję polonistykę, tak jak ciocia i Kubuś. Że chodzimy razem na wykłady, pijemy kawę w jakiejś małej kafejce i rozmawiamy o literaturze. Że on patrzy na mnie jak na równą sobie, a nie jak na dziecko.
Ale to głupie. Ja mam dwanaście lat, chodzę z trudem i nigdy nie będę chodzić do szkoły. A on jest zakochany w cioci. Widać to po tym, jak na nią patrzy.
Nie wiem, dlaczego to wszystko zapisuję. Nikt tego nie przeczyta. Na szczęście. Dobrze że założyłam hasło na ten plik.
---
29 listopada 1995, środa, 10:30. Salon
Dziadek siedzi w fotelu i czyta gazetę. Ja siedzę na kanapie z książką na kolanach — Mistrz i Małgorzata. Czytam ją już trzeci raz. Dziadek pyta czasami, dlaczego wracam do tych samych książek. Mówię, że za każdym razem są inne. On kiwa głową i mówi, że to znak inteligencji.
– Emilio — odzywa się nagle, nie podnosząc wzroku znad gazety. — Pamiętaj, że dziś o trzynastej przychodzi Irena. Macie iść na spacer.
– Wiem.
– Ubierz się ciepło. Jest zimno.
Przewracam stronę. Woland właśnie pojawił się na Patriarszych Prudach. Uwielbiam tę scenę. Uwielbiam moment, w którym wszystko się zaczyna.
— Emilko, słyszysz mnie?
— Tak, dziadku. Ubiorę się ciepło.
Wraca do gazety. Ja wracam do książki. Babcia przechodzi przez salon z kubkiem herbaty w dłoni. Rzuca mi krótkie spojrzenie, ale nic nie mówi. Ona nigdy nie mówi dużo. Jest jak ja — obserwuje, ocenia, milczy. Mama mówi, że babcia jest „trudna". Ja myślę, że babcia po prostu nie marnuje słów na głupoty.
O trzynastej rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Irena.
Ma dwadzieścia dwa lata, długie czarne włosy i wiecznie uśmiechniętą twarz. Studiuje polonistykę, tak jak ciocia i Kuba, ale jest mniej interesująca niż oni. Mama ją wynajęła. Chodzi ze mną na spacery dwa razy w tygodniu i trzy razy na tydzień wozi mnie na rehabilitację do przychodni, gdzie pracuje Kasia, fizjoterapeutka. Kasia jest w porządku, choć nudna. Ciągle mówi o „postępach" i „ćwiczeniach". Ja myślę głównie o tym, żeby to się jak najszybciej skończyło.
Irena wchodzi do salonu i uśmiecha się do mnie.
– Cześć, Emilka! Gotowa?
– Tak.
Wstaję z kanapy, chwytam balkonik, który stoi przy ścianie. To metal z czterema kółkami i uchwytami do trzymania. Poza domem używam go albo kul, bo sama chodzę zbyt wolno i zbyt niepewnie. W domu chodzę bez sprzętów, ale wtedy często upadam.
Irena pomaga mi włożyć kurtkę. Nienawidzę, gdy ktoś mi pomaga, ale muszę to znieść. Dziadek macha nam na pożegnanie znad gazety.
Na klatce schodowej jedziemy na dół windą. Irena gada o pogodzie, o swoich studiach, o jakimś chłopaku, którego poznała na wykładzie. Ja przytakuję od czasu do czasu, ale tak naprawdę myślę o tym, że za dwa dni przyjdzie Kuba.
Na dworze jest szaro i zimno. Uwielbiam taką pogodę. Ludzie mówią, że to depresyjne, ale ja widzę w tym coś pięknego. Jakby świat się wyciszał, zatrzymywał.
Irena prowadzi mnie ścieżką wzdłuż parku. Ja trzymam się balkonika, idę i patrzę na gołe drzewa.
– Podoba ci się ta pogoda? — pyta Irena.
– Tak.
– Serio? Ja wolę lato. Słońce, ciepło...
Nie odpowiadam. Ona nie zrozumie.
Wracamy po czterdziestu minutach. Jestem zmęczona, ale nie pokażę tego. Nigdy nie pokazuję, gdy jestem zmęczona.
---
29 listopada 1995, środa, 22:48. Wpis w pamiętniku.
Byłam dziś na spacerze z Ireną. Mówiła o jakimś chłopaku. Nuda. Ale spacer był w porządku. Zimno, szaro, cicho. Tak jak lubię.
Mama znowu dzwoniła. Znowu pytała, jak się czuję. Znowu powiedziałam „dobrze". Znowu się obraziła. Dziadek powiedział mi później, że powinam być dla niej milsza, bo ona się o mnie martwi. Ale ja nie chcę, żeby się martwiła. Chcę, żeby zostawiła mnie w spokoju.
Czytam Bułhakowa. Trzeci raz. Za każdym razem zauważam coś nowego. Dziadek ma rację — to znak inteligencji.
Jutro czwartek. Pojutrze piątek. Kuba przyjdzie.
Nie wiem, dlaczego to zapisuję. To bez sensu.
---
30 listopada 1995, czwartek, 15:20. Pokój babci i dziadka.
Dziadek ma bibliotekę. To nie jest osobny pokój, tylko kącik jego i babci sypialni odgrodzony regałem, ale on nazywa to „biblioteką”. I zabrania nam tam wchodzić bez pozwolenia. Alina nigdy tam nie wchodzi, bo jej to nie interesuje. Ja wchodzę często, bo dziadek lubi, gdy pytam go o książki.
Dziś siedzi w swoim fotelu i poprawia jakieś sprawdziany. Ja stoję przy regale I przesuwam palcem po grzbietach książek. Większość znam już z tytułów, prawie wszystkie czytałam. Nagle zauważam coś nowego — książka zasunięta między „Procesem” Kafki a jakimiś tomami poezji.
„Lolita”. Vladimir Nabokov.
Wyciągam ją. Okładka jest prosta, elegancka. Otwieram na pierwszej stronę.
– Dziadku, mogę to pożyczyć?
Podnosi wzrok znad sprawdzianów, poprawia okulary.mruga.
– Lolitę? — Ton ma dziwny, jakby się nad czymś zastanawiał. – To dość… złożona książka, Emilio.
– Czytałam Bułhakowa. Trzy razy.
– To nie to samo. – Waha się. — Ale dobrze. Jeśli chcesz, możesz przeczytać. Tylko pamiętaj, że narrator nie jest bohaterem pozytywnym.
Kiwa głową, jakby sam sobie coś potwierdzał, wraca do sprawdzianów.
Biorę książkę i wracam do pokoju. Alki nie ma — wyszła z Asią do kina. Siadam na łóżku, zakładam słuchawki, włączam kasetę z „The Head on the Door”. Otwieram „Lolitę”.
---
30 listopada 1995, czwartek, 23:35. Wpis w pamiętniku.
Zaczęłam czytać Lolitę. Jeszcze nie skończyłam, ale… nie mogę przestać. To dziwne. Humbert jest okropny, wiem, że jest okropny, ale sposób, w jaki pisze o niej… Jakby cały świat znikał i zostawała tylko ona. Tylko Lolita. Nimfetka.
Dziadek powiedział, że narrator nie jest pozytywny. Rozumiem to. Ale jednocześnie… on ją kocha. Kocha ją w sposób, który niszczy ich oboje, ale to wciąż miłość. Tragiczna, zakazana, niemożliwa.
Nie wiem, dlaczego to piszę. To bez sensu.
---
1 grudnia 1995, piątek, 17:40. Salon
Kuba przyszedł o piątej. Słyszałam dzwonek do drzwi, potem głos cioci Sary — radosny, lekki. Słyszałam, jak się całują w przedpokoju. Słyszałam, jak ciocia śmieje się z czegoś, co powiedział.
Wyszłam z pokoju dopiero po kilku minutach. Nie chcę, żeby myśleli, że mi zależy.
Siedzą teraz na kanapie. Ciocia opiera głowę na ramieniu Kuby. On ma rękę na jej talii. Patrzą na siebie, rozmawiają o czymś cicho. Nie słyszę,o czym, ale widzę, jak na nią patrzy.
Staję w drzwiach salonu. Kuba podnosi wzrok I uśmiecha się.
– Cześć, Emilka.
– Cześć.
Przechodzę przez salon, trzymając się ściany. Siadam w fotelu naprzeciwko kanapy. Ciocia uśmiecha się do mnie.
– Jak tam dzień?
– W porządku.
Kuba patrzy na mnie z uwagą. On zawsze patrzy z uwagą, jakby naprawdę słuchał, jakby moje odpowiedzi miały znaczenie.
– Czytasz coś ciekawego? — pyta.
– Lolitę.
Ciocia unosi brwi, potem wybucha śmiechem.
– Lolitę? Boże, Emi, ty jesteś taka… — Śmieje się jeszcze chwilę, potem patrzy na mnie z dziwnym blaskiem w oku. – Moja mała nimfetka.
Czuję, jak twarz mi płonie. Nie wiem, dlaczego. To tylko żart. Ale słowo zostaje. Nimfetka.
Kuba marszczy brwi.
– Saruś, nie mów tak.
– Och, daj spokój. — Ciocia macha ręką. – To tylko żart. Emiśka wie, że żartuję, prawda?
Patrzą na mnie oboje. Przytakuję.
– Wiem.
Ale czuję, jak coś się zmienia. Coś małego, niewidocznego. Nimfetka. Zakazana. Tragiczna. Inna.
Kuba zmienia temat. Rozmawia ze mną o książce, pyta, co o niej myślę. Mówię, że jeszcze nie skończyłam. On mówi, że Nabokov to geniusz stylu, ale że Lolita to książka o obsesji, nie o miłości. Że Humbert jest potworem, który zniszczył życie dziecka.
Przytakuję, ale w głębi duszy myślę, że Kuba się myli. Humbert kocha Lolitę. Kocha ją w sposób niewłaściwy, w sposób, który ją niszczy, ale to wciąż miłość. Miłość może być destrukcyjna. Może być zakazana. Może być tragiczna.
I nagle myślę o Kubie. O tym, jak na niego patrzę. O tym, że mam dwanaście lat, a on dwadzieścia dwa. O tym, że on jest z ciocią. I że nigdy nie spojrzy na mnie inaczej niż na dziecko.
Ale to nie zmienia tego, co czuję.
---
1 grudnia 1995, piątek, 23:59. Wpis w pamiętniku.
Ciocia nazwała mnie nimfetką. Żartowała, ale słowo się rzekło. Kuba się wściekł — powiedział, że to nieodpowiednie. Ale ja… nie wiem. Może jednak odpowiednie. Może tym właśnie jestem. Małą, zakazaną, tragiczną istotą.
Skończyłam Lolitę wieczorem. Płakałam na końcu. Nie wiem dlaczego. To głupia książka. Humbert jest potworem. Lolita została zniszczona. Ale jednocześnie… ona była dla niego wszystkim. Całym światem. Nic innego się nie liczyło.
Ja wiem, że Kuba nigdy nie będzie mnie tak postrzegał. Wiem, że kocha ciocię. Widzę to po tym, jak na nią patrzy. I nie zrobiłabym jej tego. Nie podrywałabym go, nie próbowałabym niczego. Ale to nie zmienia tego, że ja też go kocham.
To zakazane. To niemożliwe. To tragiczne.
Ale to prawda.
I może w tym jest jakieś piękno. W tej jednostronności. W tym, że nikt o tym nie wie. W tym, że to tylko moje.
---
2 grudnia 1995, sobota, 14:15. Kuchnia.
Mama przyszła na na obiad. Wzięła ze sobą mojego młodszego brata - Tomka. On biega po kuchni i krzyczy, a mama próbuje go uspokoić, ale oczywiście bez skutku. Dziadek siedzi przy stole i udaje, że czyta gazetę, ale widzę, że jest zirytowany. Babcia stoi przy kuchence, miesza zupę.
Siedzę przy stole i piję herbatę. Alka pomaga mamie gonić Tomka.
– Emilko, możesz mi pomóc? — woła mama. – Nie.
– Emilio, proszę cię…
– Nie potrafię biegać, mamo. Mam MPD, pamiętasz?
Ton mam ostry, cięty. Mama zamilkla. Alina rzuca mi pełne wyrzutu spojrzenie. Tomek dalej biega.
Babcia odwraca się od kuchenki.
– Tomaszu, wystarczy. — Głos ma zimny, stanowczy. Bachor zatrzymuje się natychmiast.
Mama bierze go na ręce i siada przy stole. Jest bliska płaczu. Widzę to. Zawsze jest bliska płaczu, gdy jestem dla niej ostra.
– Przepraszam — mówię, choć nie wiem, czy szczerze.
– Nic się nie stało — odpowiada, ale głos ma drżący.
Dziadek odchrzakuje.
– Emilko, jak tam Lolita?
– Skończyłam.
– I?
– Tragicznie piękna historia.
Dziadek kiwa głową.
– Tak. Nabokov miał talent do tragedii.
Mama patrzy na mnie zdziwiona.
– Czytasz Lolitę? To nie jest książka dla dzieci…
– Mam dwanaście lat, nie jestem dzieckiem.
– Oczywiście, że jesteś…
– Nie jestem.
Mama wycofuje się z dyskusji. Alka patrzy w stół. Babcia nalewa zupę do talerzy.
A ja myślę sobie, że mama nigdy nie zrozumie. Ona wciąż widzi we mnie małą dziewczynkę, którą trzeba chronić. Ale ja nie jestem mała. Może ciałem tak, może wiekiem, ale nie umysłem. Nie duchem.
Jestem nimfetką. Zakazaną, tragiczną, inną.
I to piękne.
--
2 grudnia 1995, sobota, 22:10. Wpis w pamiętniku
Mama i Smarkacz byli dziś na obiedzie. Znowu próbowała mnie wciągnąć w zabawę z tym bachorem. Znowu się obraziła, gdy odmówiłam. Powiedziałam, że mam MPD i nie mogę biegać. Zamilkła. Zawsze milknie, gdy jej o tym przypominam.
Czasami myślę, że ona wolałaby, żebym była jak Alka. Grzeczna, łagodna, normalna. Ale ja nie jestem normalna. Nigdy nie będę.
Dziadek pytał o Lolitę. Powiedziałam, że tragicznie piękna. On kiwał głową, jakby rozumiał. Może rozumie. Może wie, że tragedie są piękne.
Myślę o Kubie. O tym, że mam dwanaście lat. O tym, że to niemożliwe. Ale jednocześnie… może właśnie w tej niemożliwości jest piękno. Może właśnie to, że to zakazane, czyni to wyjątkowym.
Lolita była nimfetką. Ja też jestem.
Różnica jest taka, że nikt nigdy się o tym nie dowie.
Chapter Text
4 grudnia 1995, poniedziałek, 10:15 Pokój dziewczyn.
Alina pakuje się do szkoły. Ja leżę na łóżku i słucham „Pornography” od The Cure. Pada deszcz. Uwielbiam zimowy deszcz — jest w nim coś absolutnego, ostatecznego.
– Emi, widziałaś mój czerwony szalik? — pyta Alina, przekopując się przez szafę.
Zdejmuję słuchawki.
– Nie.
– Pewna jesteś?
– Tak.
Westchnęła głośno i dalej szuka. Ja wracam do muzyki. Robert Smith śpiewa „One Hundred Years” i czuję, jak każde słowo zapada się we mnie.
Alina w końcu znajduje szalik — leżał pod jej łóżkiem. Owija go wokół szyi i podchodzi do lustra. Przygląda się sobie krytycznie, poprawia grzywkę.
– Jak wyglądam? — pyta.
– Normalnie.
– To źle czy dobrze?
– Normalnie.
Wzdycha znowu i bierze plecak. Staje w drzwiach, patrzy na mnie przez chwilę.
– Nie czujesz się samotna? — pyta nagle. – Siedzisz cały czas w domu.
Patrzę na nią. To dziwne pytanie. Alka nigdy nie pyta o takie rzeczy.
– Nie.
– Bo gdybyś chciała... mogłabyś poznać Asię. Ona jest w porządku.
– Nie chcę poznać Asi.
– Ale...
– Alina, spóźnisz się do szkoły.
Milknie. Kiwa głową i wychodzi. Słyszę, jak zamyka drzwi wejściowe. Zostałam sama. Tak jak lubię.
Ale przez moment — tylko przez krótki moment — zastanawiam się, czy ona ma rację. Czy jestem samotna?
Odrzucam tę myśl. Samotność to nie to samo co bycie samemu. Samotność to gdy nie ma nikogo, kto by cię rozumiał. A ja mam dziadka. Mam Kubę, przynajmniej czasami. Mam książki i muzykę.
To wystarczy.
---
4 grudnia 1995, poniedziałek, 14:30 Przychodnia — rehabilitacja
Irena przywiozła mnie na rehabilitację. Kasia, fizjoterapeutka, prowadzi moje ćwiczenia. Rozciąganie, równoważnia, chodzenie w poręczach. Nudzę się śmiertelnie.
– Dobrze ci idzie, Emilko — mówi Kasia tym swoim zawsze entuzjastycznym tonem. – Widzę postępy.
Nie odpowiadam. Nie widzę żadnych postępów. Wciąż chodzę z trudem. Wciąż się przewracam.
– Spróbuj teraz iść z pięty bez trzymania się poręczy — mówi Kasia.
Robię krok. Potem drugi. Trzeci. Noga ugina się. Zaczynam tracić równowagę, ale Kasia łapie mnie za łokieć.
– Prawie! Prawie ci się udało!
Prawie. Zawsze prawie.
Po ćwiczeniach Irena czeka na mnie w poczekalni. Czyta jakiś romans z okładką przedstawiającą półnagiego mężczyznę. Zakłopotanie rozkwita jej na twarzy, szybko chowa książkę do torby.
– Gotowa? — pyta z uśmiechem.
– Tak.
W drodze powrotnej Irena znowu gada. Tym razem o swoim wykładzie z literatury romantyzmu. O Mickiewiczu, o „Dziadach”. Mówi, że było trudno, że nie rozumie wszystkich odniesień.
– A ty czytałaś Dziady? — pyta.
– Tak.
– I jak?
– Gustaw jest idiotą.
Irena wybucha śmiechem.
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo jest. Cierpi, bo chce cierpieć. To nie jest romantyzm, to masochizm.
Irena milknie przez chwilę, jakby przetwarzała moje słowa.
– Ciekawe spojrzenie — mówi w końcu. – Wspomnę o tym na wykładzie.
Patrzę przez okno samochodu. Pada deszcz. Szare niebo, mokre ulice. Piękne.
---
4 grudnia 1995, poniedziałek, 19:45 Salon
Kolacja. Przy stole siedzą: dziadek, babcia, Alina, ciocia Sara i ja. Ciocia opowiada o swoich studiach, o jakimś wykładzie z Norwida. Dziadek słucha z uwagą, czasami kiwa głową. Babcia je w milczeniu. Alina przesuwa widelcem ziemniaki na talerzu.
– A ty, Emi? — odzywa się nagle ciocia. – Co słychać w twoim świecie?
– Nic szczególnego.
– Czytasz coś nowego?
– Nie. Wracam do starych książek.
– Do czego teraz?
– Do Lolity.
Dziadek unosi wzrok znad talerza. Babcia patrzy na mnie z dezaprobatą, ale nic nie mówi. Ciocia uśmiecha się.
– Znowu? Boże, ty naprawdę to polubiłaś.
– To piękna książka.
– Piękna? — Alina wreszcie się odzywa. – To książka o pedofilu.
– To książka o obsesji — poprawiam ostro. – O niemożliwej miłości.
– To to samo.
– Nie, nie to samo.
Alka przewraca oczami. Dziadek odchrząkuje.
– Emilka ma poniekąd rację — mówi spokojnie. – Nabokov napisał książkę o obsesji, nie o miłości. Ale obsesja może przypominać miłość. To właśnie czyni Lolitę tak niebezpieczną.
Ciocia patrzy na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby próbowała coś odczytać.
– Nie zakochuj się w złych chłopcach, nimfetko — mówi lekko, ale w jej głosie jest coś poważnego.
– Nie zamierzam — odpowiadam, choć serce bije mi szybciej.
Bo ja nie zakochałam się w złym chłopaku. Zakochałam się w dobrym. I to jest dużo gorsze.
---
4 grudnia 1995, poniedziałek, 23:20 Wpis w pamiętniku
Ciocia znowu nazwała mnie nimfetką. Tym razem powiedziała, żebym nie zakochiwała się w złych chłopcach. Ale Kuba nie jest zły. Jest dobry. I właśnie dlatego to uczucie jest tak niemożliwe do zrealizowania.
Alka powiedziała, że Lolita to książka o pedofilu. Nie rozumie. Nikt nie rozumie. To nie o pedofili. To o kimś, kto kocha kogoś, kogo nie powinien kochać. O kimś, kto wie, że to zakazane, ale nie może przestać.
Czasami myślę, że gdybym miała osiemnaście lat, wszystko byłoby łatwiejsze. Kuba mógłby na mnie inaczej patrzeć. Ale mam dwanaście. I to się szybko nie zmieni. Nawet gdy będę miała osiemnaście, on będzie miał dwadzieścia osiem. Zawsze będzie ta różnica. Zawsze będzie ciocia.
Ale może to właśnie jest piękne. Może to, że te uczucie jest niemożliwe, czyni je prawdziwym.
Lolita umarła młodo. Humbert ją zniszczył. Ale przynajmniej była dla niego wszystkim.
Ja nigdy nie będę dla Kuby niczym więcej niż dzieckiem. W porządku. Nie musi wiedzieć. Nikt nie musi wiedzieć.
To moje. Tylko moje.
---
5 grudnia 1995, wtorek, 16:00. Biblioteka dziadka.
Dziadek poprawia sprawdziany. Ja siedzę na podłodze przy regale i przeglądam książki. Szukam czegoś nowego, ale wszystko już znam.
– Dziadku?
– Tak, Emilio?
– Czy można kochać kogoś, kogo się nie powinno kochać?
Zatrzymuje długopis w powietrzu. Zdejmuje okulary i patrzy na mnie.
– To bardzo złożone pytanie — mówi powoli. – Dlaczego pytasz?
– Tak tylko. Takie tam refleksje na temat Lolity
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę. Widzę, że analizuje, zastanawia się.
– Miłość — mówi w końcu – to uczucie, które często nie liczy się z tym, co stosowne. Ale to, co czujemy, i to, jak postępujemy, to dwie różne rzeczy. Możemy czuć coś niewłaściwego, ale wciąż zachować się właściwie.
Kiwa głową, jakby sam sobie przypominał.
– Rozumiesz?
– Tak.
– Dobrze. — Zakłada okulary z powrotem. – Bo to ważne, Emilio. Bardzo ważne.
Wracam do przeglądania książek, ale już nie szukam. Myślę o tym, co dziadzio powiedział.
„Możemy czuć coś niewłaściwego, ale wciąż zachować się właściwie.”
Właśnie to robię. Czuję coś niewłaściwego. Ale zachowuję się właściwie.
Nikt nigdy się nie dowie.
---
5 grudnia 1995, wtorek, 22:55. Wpis w pamiętniku.
Pytałam dzisiaj dziadka, czy można kochać kogoś, kogo się nie powinno kochać. Powiedział, że tak, ale że ważne jest, jak się w związku z tym zachowujemy. Myślę, że wiedział, że nie pytam tylko z powodu książki. Ale nie naciskał.
Mam dwanaście lat. Wiem, że jestem dzieckiem. Wiem, że moje ciało jeszcze się nie zmieniło, że jestem mała, drobna, że wyglądam młodziej niż większość rówieśników. Wiem to wszystko.
Ale wewnątrz nie czuję się jak dziecko. Czuję się stara. Czuję się jak ktoś, kto widzi więcej, rozumie więcej.
Kuba nigdy mnie nie pokocha. Wiem to. Ale to nie zmienia tego, co czuję. I może to właśnie jest piękne. Może to właśnie ta jednostronność, ta niemożliwość, czyni to uczucie prawdziwym.
Jestem nimfetką. Nie w sposób, w jaki Humbert widział Lolitę. Nikt mnie tak nie widzi. Ale w moim własnym, wewnętrznym świecie — jestem. Zakazana, tragiczna, inna.
I to piękne.
---
6 grudnia 1995, środa, 11:20. Pokój dziewczyn.
Piszę coś w pamiętniku, gdy Alina wraca ze szkoły wcześniej niż zwykle. Szybko zamykam plik i wyłączam monitor. Ona nawet nie zwraca na to uwagi — rzuca plecak na podłogę i pada na łóżko.
– Masz wolne? — pytam.
– Nauczycielka zachorowała. Odwołali ostatnie dwie lekcje.
Leży i patrzy w sufit. Ja siadam na swoim łóżku i zakładam słuchawki, ale nie włączam walkmana. Obserwuję ją. Coś jest nie tak.
– Co się stało? — pytam w końcu.
– Nic.
– Alina.
Wzdycha i przewraca się na bok.
– Asia ma chłopaka.
– I?
– I nic. Po prostu... teraz ciągle o nim mówi. Cały czas.
Milczę. Nie wiem, co powiedzieć. Alka nigdy nie rozmawia ze mną o takich rzeczach.
– To głupie — mówi cicho. – Wiem, że to głupie. Ale czuję się... jakbym została w tyle.
– Masz czternaście lat.
– Wiem. Ale wszystkie dziewczyny w klasie już... wiesz. Mają chłopaków albo przynajmniej ktoś się w nich kocha. A ja...
– Co „a ja”?
–Jestem gruba — mówi cicho. – I brzydka. I nikt nigdy się we mnie nie zakocha.
Patrzę na nią. Alina nigdy nie płacze, ale teraz widzę, że jest bliska płaczu. I nie wiem, co robić. Nie umiem pocieszać. Nie umiem być miła.
– Nie jesteś brzydka — mówię w końcu.
– Jestem.
– Nie jesteś. Jesteś tylko... przeciętna.
Patrzy na mnie, jakby nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.
– To ma mnie pocieszyć?
– To prawda. Większość ludzi jest przeciętna. To normalne.
Milknie. Potem siada i wyciera oczy.
– Czasami ci zazdroszczę — mówi niespodziewanie.
– Mi?
– Tak. Że... że ty masz to wszystko, ten cały twój świat w głowie. Książki, muzyka, te wszystkie mądre rzeczy. Że nie musisz się przejmować tym, co inni o tobie myślą.
– Ja też się przejmuję.
– Nie tak jak ja. Ty jesteś... silna.
To absurdalne. Ja nie jestem silna. Nie potrafię nawet przejść przez pokój bez przewracania się. Ale nie mówię tego. Bo może Alina ma rację. Może jestem silna w inny sposób. W sposób, którego ona nie rozumie.
– Ktoś się w ciebie zakocha — mówię. – Kiedyś. Może nie teraz, ale kiedyś.
– Skąd wiesz?
– Bo jesteś łagodna. I miła. Ludzie to lubią.
Patrzy na mnie dziwnie, jakby nigdy wcześniej mnie nie widziała.
— Dziękuję, Emi.
Wzruszam ramionami i włączam walkmana. Alina kładzie się z powrotem na swoim łóżku. Przez chwilę siedzę i myślę o tym, co powiedziała. Że mi zazdrości. Że jestem silna.
Ale ja wcale nie czuję się silna. Czuję się jak Lolita — uwięziona w ciele, które mnie ogranicza. W wieku, który mnie definiuje.
Tylko że nikt mnie nie kocha tak, jak Humbert kochał Lolitę. Nikt nigdy nie będzie.
---
6 grudnia 1995, środa, 18:30. Kuchnia.
Kolacja. Babcia ugotowała zacierkę na mleku. Dziadek opowiada o swoich uczniach — o jakimś chłopaku, który dostał piątkę ze sprawdzianu z historii. Ciocia Sara słucha i kiwa głową. Alina je w milczeniu. Ja mieszam łyżką w talerzu.
– Emilio, nie jesz? — pyta babcia.
– Nie jestem głodna.
– Musisz coś zjeść.
– Później.
Babcia wzdycha, ale nie naciska. Dziadek patrzy na mnie spod okularów.
– Źle się czujesz?
– Nie. Po prostu nie jestem głodna.
Ciocia przygląda mi się uważnie.
– Wyglądasz na zmęczoną. Może powinnaś się wcześniej położyć?
– Nie jestem zmęczona.
– Emilio... — zaczyna babcia, ale dziadek przerywa jej spojrzeniem.
– Zostaw ją, Adusiu. Jeśli mówi, że nie jest głodna, to nie jest głodna.
Babcia zaciska usta, ale milczy. Ciocia wraca do jedzenia. Alina spogląda na mnie szybko, potem odwraca wzrok.
Po kolacji idę do pokoju. Siadam przy komputerze i otwieram pamiętnik. Wpatruję się w pusty ekran. Nie wiem, co napisać. Mam wrażenie, że wszystko, co mogłam napisać, już napisałam. Że kręcę się w kółko.
Kuba. Lolita. Nimfetka. Zakazane. Tragiczne.
Zawsze to samo.
Zamykam plik bez zapisywania.
---
7 grudnia 1995, czwartek, 15:00. Salon
Kuba przyszedł znowu. Tym razem bez zapowiedzi. Usłyszałam dzwonek do drzwi, potem głos cioci — zaskoczony, radosny. Wyszłam z pokoju i stanęłam w drzwiach salonu.
Kuba stoi przy drzwiach wejściowych. Włosy ma mokre od deszczu. Ciocia całuje go w policzek, bierze jego kurtkę.
– Nie wiedziałam, że przyjdziesz — mówi.
– Miałem wolne popołudnie. Pomyślałem, że wpadnę.
Widzą mnie. Ciocia Natalia uśmiecha się.
— Hej, Emi. Chodź, usiądź z nami.
Przechodzę przez salon i siadam w fotelu. Kuba siada na kanapie obok cioci. Patrzą na siebie, rozmawiają o czymś cicho. Ja udaję, że czytam książkę, ale tak naprawdę ich obserwuję.
Widzę, jak Kuba dotyka ręki cioci. Widzę, jak ona się uśmiecha. Widzę, jak on odgarnia jej włosy z twarzy.
Czuję coś w środku — coś ostrego, bolesnego. Zazdrość. Wiem, że to zazdrość, choć nienawidzę tego uczucia. Nienawidzę siebie za to, że zazdroszczę swojej cioci. Że chcę być na jej miejscu.
– Emilio? — Kuba patrzy na mnie. — Wszystko w porządku?
– Tak.
– Wyglądasz, jakbyś się nad czymś zastanawiała.
– Zastanawiam się nad książką.
– Nad jaką?
– Lolitą.
Ciocia przewraca oczami.
– Znowu Lolita? Boże, Emilka, ty naprawdę masz obsesję.
– To dobra książka.
– To niebezpieczna książka — mówi Kuba poważnie. – Zwłaszcza dla kogoś w twoim wieku.
– Dlaczego?
– Bo Nabokov był geniuszem. Napisał Humberta tak, że czytelnik zaczyna mu współczuć. Zaczyna rozumieć jego punkt widzenia. Ale to nie znaczy, że Humbert miał rację. To nie znaczy, że to, co zrobił, było miłością.
Patrzę na niego. On patrzy na mnie tym swoim spokojnym, poważnym spojrzeniem.
– Wiem — mówię cicho. – Wiem, że to nie była miłość.
– Dobrze. — Kiwa głową. – Bo ważne jest, żebyś to rozumiała.
Ciocia bierze go za rękę.
– Kubuś, ona ma dwanaście lat. Nie możesz z nią rozmawiać jak z dorosłą.
– Emilia jest inteligentna — odpowiada. – Mogę z nią rozmawiać jak z dorosłą.
I nagle czuję coś ciepłego w środku. Nie miłość — miłość już tam jest, od dawna. Ale coś innego. Wdzięczność. Za to, że mnie widzi. Za to, że mnie traktuje poważnie.
Nawet jeśli nigdy nie będę dla niego nikim więcej.
---
7 grudnia 1995, czwartek, 23:40. Wpis w pamiętniku
Kuba był dziś. Rozmawialiśmy o Lolicie. Powiedział, że to niebezpieczna książka. Że Humbert nie kochał Lolity, tylko ją zniszczył. Wiem, że ma rację. Ale jednocześnie... czasami myślę, że może destrukcja i miłość to dwie strony tej samej monety.
Widziałam, jak patrzył na ciocię. Widziałam, jak ją dotykał. I czułam zazdrość. Tak silną, że bolało.
Ale nie mogę jej tego zrobić. Nie mogę zrobić nic. Bo gdybym spróbowała... gdybym powiedziała cokolwiek... wszystko by się zmieniło. Kuba przestałby mnie traktować poważnie. Przestałby ze mną rozmawiać. Patrzyłby na mnie jak na dziecko, zakochaną szczeniarę.
A ja nie jestem głupia. To nie jest dziecięce zauroczenie. To co czuję jest prawdziwe. Jest głębokie. Nawet jeśli jest niemożliwe.
Mam dwanaście lat. Wiem, jak wyglądam — drobna, blada, z długimi włosami i grzywką na bok. Wiem, że wyglądam na młodszą niż jestem. Wiem, że moje ciało jeszcze się nie zmieniło, że nie mam bioder ani piersi, że jestem jak dziecko.
I może właśnie dlatego to jest piękne. Bo jestem młoda. Bo jestem nieosiągalna. Bo jestem nimfetką — nie w sposób, w jaki Humbert widział Lolitę, ale w moim własnym, wewnętrznym świecie.
Nikt nigdy o tym nie będzie wiedział. To tylko moje. I tak ma zostać.
---
8 grudnia 1995, piątek, 10:45 Pokój dziadka
Dziadek czyta. Ja siedzę na podłodze i przeglądam jego stare czasopisma literackie. Znajduję wywiad z Nabokovem z lat siedemdziesiątych.
– Dziadku, mogę to przeczytać?
– Oczywiście.
Czytam w milczeniu. Nabokov mówi o Lolicie, o tym, że to książka o obsesji, nie o miłości. O tym, że Humbert jest narratorem niewiarygodnym. O tym, że to tragedia dziecka.
– Dziadku?
– Tak?
– Czy ktoś może kochać kogoś i jednocześnie go niszczyć?
Podnosi wzrok znad książki. Patrzy na mnie długo.
– Tak — mówi w końcu. – Niestety tak. Niektórzy ludzie mylą miłość z posiadaniem. Myślą, że jeśli kogoś kochają, to mają do niego prawo. Ale prawdziwa miłość to coś innego. Prawdziwa miłość to szacunek, wolność.
– A jeśli ktoś kocha kogoś, kogo nie powinien kochać? Co wtedy?
– Wtedy — mówi powoli – musi zachować dystans. Musi chronić tę osobę. Nawet przed sobą.
Kiwa głową i wraca do czytania. Ja siedzę i myślę o jego słowach.
„Musi chronić tę osobę. Nawet przed sobą.”
Właśnie to robię. Chronię Kubę. Chronię ciocię. Chronię siebie.
Nikomu nie mówię. Nikt nie wie.
I tak ma być.
Chapter Text
10 grudnia 1995, niedziela, 14:20. Pokój dziewczyn.
Pada śnieg. Pierwszy w tym sezonie. Alina stoi przy oknie i patrzy, jak płatki opadają na ulicę. Ja leżę na łóżku ze słuchawkami na uszach, ale nie włączam muzyki. Po prostu leżę i myślę.
Lolita leży na szafce nocnej. Nie otworzyłam jej od trzech dni. Fascynacja powoli gaśnie, jakby wypalała się od środka. Ale słowo zostało.
Nimfetka.
Tkwi gdzieś z tyłu głowy, małe i ostre.
- Emi? - Alina odwraca się w moją stronę
- Co?
- Pamiętasz, jak mama mówiła, że nas zabierze?
Ściągam słuchawki. Patrzę na nią.
- Kiedy to było?
- Jak się wyprowadzała. Mówiła, że jak się urządzi, to nas zabierze.
- Pamiętam.
Alka milknie. Wraca wzrokiem do okna.
- Myślisz, że ona... myślisz, że ona naprawdę chciała nas zabrać? Czy tylko tak gadała?
Siadam na łóżku. Kolejne dziwne pytanie. Alina nigdy nie kwestionuje mamy. Nigdy nie mówi takich rzeczy.
- Nie wiem - odpowiadam, choć to kłamstwo. Wiem dokładnie, co myślę. Ale nie chcę tego mówić głośno.
- Bo czasami myślę... - Alina zawiesza głos. - Czasami myślę, że ona po prostu chciała zacząć od nowa. Bez nas.
- Urodził się Tomek - mówię ostrożnie. - Z dziećmi jest dużo roboty.
- Ale przedtem też były wymówki. Że mieszkanie jest za małe. Że muszą wyremontować dla nas pokój. Zawsze coś.
Milczę. Bo Alka ma rację.
- Może ona po prostu... - Alina odwraca się i patrzy na mnie. - Może po prostu nie chciała nas tam.
Widzę łzy w jej oczach. Alina prawie nigdy nie płacze. A teraz łzy spływają jej po policzkach i nawet ich nie wyciera.
- Przepraszam - mówi szybko. - Gadam głupoty. Nie powinnam...
- Nie gadasz głupot.
Wstaję. Podchodzę do niej powoli, trzymając się ściany. Staję obok niej przy oknie. Patrzymy razem na śnieg.
- Pamiętasz - mówię cicho - jak mama mówiła dziadkowi, że zabierze nas do siebie na wakacje? Rok temu?
- Tak.
- I potem powiedziała, że Sławomir musi mieć ciszę po pracy. I że Tomek jest zbyt wymagający.
- Pamiętam.
- To były wymówki, Alina.
Patrzy na mnie. Jej twarz jest mokra od łez.
- Ale dlaczego? - pyta. - Dlaczego ona nas nie chce?
Nie wiem, co powiedzieć. Bo prawda jest zbyt ostra. Prawda jest taka, że mama chciała sobie ułożyć życie od nowa. Bez córek. Bez mojego MPD. Bez wspomnień o Januszu.
- Bo jest samolubna - mówię w końcu.
Alina milczy. Potem obejmuje mnie. To dziwne - Alina nigdy mnie nie przytula. Jesteśmy jak dwa obce planety na tej samej orbicie. Ale teraz mnie obejmuje i płacze, a ja stoję sztywno i nie wiem, co robić.
- Przepraszam - szepczę po chwili.
- Za co?
- Że zawsze jestem dla ciebie wredna.
Alina cofa rękę i patrzy na mnie. Uśmiecha się przez łzy.
- Ty jesteś wredna dla wszystkich.
- Wiem.
- Ale i tak cię kocham.
Czuję coś w gardle - coś, co może być płaczem, ale go nie wypuszczam. Nigdy nie płaczę przy innych.
- Ja ciebie też - mówię cicho.
I to prawda. Mimo wszystko.
---
10 grudnia 1995, niedziela, 20:15. Wpis w pamiętniku
Alina dziś płakała. Pytała, dlaczego mama nas nie zabrała. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Powiedziałam, że mama jest samolubna. Bo to prawda.
Pamiętam tamten dzień. Miałam dziewięć lat. Mama pakowała walizki. Powiedziała, że wyprowadza się do Sławka. Powiedziała, że jak się urządzą, to nas zabierze. Pytałam, kiedy. Powiedziała "niedługo".
Minęły trzy lata. Niedługo nigdy nie nadeszło.
A potem,rok po jej wyprowadzce urodził się Tomek i wszystko stało się jasne. Ona nie chciała nas tam. Chciała nową rodzinę. Nowe życie. Bez nas.
Pamiętam jeszcze coś innego. Coś, o czym nigdy nikomu nie mówiłam.
To było tuż przed ślubem mamy ze Sławkiem, jakieś parę miesięcy po wyprowadzce mamy od nas. Ciocia przyszła mnie odebrać, ale wcześniej chciały sobie pogadać. Czytałam w dużym pokoju, ale drzwi były uchylone. Słyszałam, jak rozmawiają w kuchni.
Ciocia zapytała: „Dlaczego nie integrujesz dziewczynek ze Sławkiem? Dlaczego one wciąż mieszkają u nas?"
A mama powiedziała - pamiętam to dokładnie, każde słowo - „Bo ja szukałam męża dla siebie, Saruś. Nie ojca dla dziewczynek."
Ciocia milczała długo. Potem powiedziała: „To egoistyczne."
A mama odpowiedziała: „Może. Ale mam prawo do własnego życia."
Wtedy nie rozumiałam do końca. Byłam za młoda. Ale teraz rozumiem. Mama wybrała. I nie wybrała nas.
Od tamtej rozmowy ciocia jakby się od niej oddaliła. Wciąż się widują, wciąż rozmawiają, ale to nie to samo. Widzę to. Ciocia jest dla mamy grzeczna, ale chłodna. Jakby coś między nimi pękło.
I dobrze. Bo mama na to zasłużyła.
---
11 grudnia 1995, poniedziałek, 17:00. Kuchnia
Mama przyszła na kolację. Przyprowadziła Tomka. Bachor biega po kuchni i krzyczy. Mama próbuje go uspokoić, ale jak zawsze bez skutku. Dziadek siedzi przy stole i czyta gazetę. Babcia nalewa sobie herbaty. Ciocia siedzi naprzeciwko mnie i popija herbatę małymi łykami.
- Jak tam nauka, Emilko? - pyta mama z tym swoim wymuszonym entuzjazmem.
- Dobrze.
- Dziadek mówił, że świetnie ci idzie historia.
- Tak.
- To wspaniałe, kochanie.
Nie odpowiadam. Tomek przybiega i łapie mamę za nogę. Ona bierze go na kolana.
- Może w tym roku będziesz chciała przyjść do nas na święta? Oczywiście razem z Alinką- mówi mama, patrząc to na mnie,to na moją siostrę. - Sławek byłby zachwycony.
- Nie wiem. - odpowiedziałam za nas obie.
- Byłoby miło. Mogłabyś poznać lepiej Tomka. On cię uwielbia.
Tomek nawet na mnie nie patrzy. Jest zajęty ssaniem kciuka i kopaniem.
- Zobaczymy - mówi dziadek, przerywając ciszę.
Mama uśmiecha się, ale widzę, że jest zawiedziona. Ciocia patrzy na nią krótko, potem odwraca wzrok. Coś w tym spojrzeniu jest zimnego. Dystans.
- A ty, Saruś? - pyta mama. - Jak studia?
- Dobrze.
- I jak tam Kuba? Wszystko w porządku?
- Tak.
Odpowiedzi cioci są krótkie, uprzejme, ale bez ciepła. Mama to czuje - widzę to po tym, jak zaciska usta. Próbuje jeszcze kilka razy nawiązać rozmowę, ale ciocia odpowiada monosylabami.
Po pół godzinie mama wychodzi. Żegna się ze wszystkimi, całuje mnie w czoło. Czuję zapach jej perfum - słodki, przytłaczający. Gdy tylko drzwi się zamykają, ciocia wzdycha.
- Ona nigdy się nie zmieni - mówi cicho.
Babcia spogląda na nią ostro.
- Saro.
- Co? Taka prawda. Ona chce, żebyśmy wszyscy udawali, że wszystko jest w porządku. Że jest cudowną matką, która po prostu „musiała" zostawić córki u rodziców.
- Saro, wystarczy.
- Nie, mamo. Nie wystarczy. - Ciocia patrzy na mnie i na Alkę. - Emi i Alinka zasługują na matkę. Prawdziwą, nie od święta.
Dziadek odkłada gazetę.
- Beata ma swoje powody.
- Jakie powody? - Głos cioci jest ostry. - Takie, że chciała sobie ułożyć życie? Takie, że szukała męża dla siebie, a nie ojca dla córek?
Cisza. Babcia zaciska usta. Dziadek wzdycha. Ciocia patrzy na nas, jakby nagle zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo.
- Przepraszam. - mówi cicho.
- Za co? - pytam. - Za mówienie prawdy?
Patrzy na mnie długo. Potem kiwa głową.
- Zasługujesz na lepsze życie - powtarza. - Ty i Alina.
Wstaję od stołu i wychodzę z kuchni. Nie płaczę. Nie krzyczę. Po prostu wychodzę.
Bo ciocia ma rację.
Zasługujemy.
---
11 grudnia 1995, poniedziałek, 23:50. Wpis w pamiętniku
Mama dziś była. Zaprosiła nas na święta. Udawała, że to szczere zaproszenie. Udawała, że naprawdę chce, żebyśmy tam były.
Ale ciocia nie udawała. Powiedziała głośno to, co wszyscy myślą. Że mama chciała sobie ułożyć życie. Że szukała męża dla siebie, nie ojca dla nas.
Dziadek próbował ją uciszyć, ale ciocia się nie dała. I dobrze. Bo ktoś w końcu musiał to powiedzieć.
Pamiętam tamtą rozmowę sprzed ślubu. Pamiętam dokładnie, co mama powiedziała. I od tamtej pory nic się nie zmieniło. Ona wciąż wybiera siebie. Wciąż wybiera Sławka i Tomka.
A my zostałyśmy tutaj. Z dziadkami. I bardzo dobrze. Dziadkowie nas kochają. Ciocia nas kocha.
Mama... nie wiem, czy mama nas kocha. Może kocha. Ale nie na tyle, żeby nas chcieć.
I to jest najgorsze. Nie to, że nas zostawiła. Ale to, że nigdy się do tego nie przyzna.
Alina wczoraj ryczała. Ja nie. Ale może powinnam.
Może to normalny sposób na radzenie sobie z bólem.
Ale ja nie jestem normalna. Nigdy nie byłam. I nigdy nie będę.
Jestem nimfetką. Tragiczną, inną. Nawet w mojej własnej rodzinie.
Chapter Text
12 grudnia 1995, wtorek, 11:30 Gabinet dziadka
Dziadek sprawdza klasówki. Ja siedzę w fotelu z książką, ale nie czytam. Patrzę przez okno na śnieg. Wszystko jest białe, czyste, jakby świat się na nowo narodził.
- Emilio, możesz mi pomóc? - pyta dziadek, nie podnosząc wzroku.
- Z czym?
- Muszę te kartkówki posortować według klas. Mógłbyś mi je poukładać?
Wstaję i podchodzę do jego biurka. Biorę stos kartek. Układam je w stosiki - trzecia A, trzecia B, trzecia C. Dziadek pisze coś w zeszycie. Przez chwilę pracujemy w milczeniu.
- Dziadku?
- Tak?
- Czemu tata odszedł?
Odkłada długopis. Powoli podnosi wzrok. Patrzy na mnie zza okularów.
- Dlaczego pytasz?
- Tak tylko. Nikt nigdy o nim nie mówi.
Dziadek zdejmuje okulary i przeciera je chusteczką. Robi to powoli, jakby zbierał myśli.
- Twój ojciec - zaczyna ostrożnie - był dobrym człowiekiem. Ale słabym.
- Słabym?
- Tak. Przestraszył się, gdy dostałaś diagnozę. Nie potrafił sobie z tym poradzić. I odszedł.
- Uciekł.
- Tak. Uciekł.
Milczę. Układam dalej. Dziadek zakłada okulary.
- Mama też uciekła - mówię cicho. - W inny sposób, ale też uciekła.
Dziadek wzdycha.
- Beata jest... skomplikowana. Ona bardzo cię kocha, Emilko. Ale nie zawsze potrafi to pokazać.
- Nie kocha mnie na tyle, żeby mnie chcieć.
- To nie jest takie proste...
- Jest - przerywam. - Banalnie proste.
Dziadek patrzy na mnie długo. Potem kiwa głową.
- Masz rację - mówi cicho. - Przepraszam, że próbowałem ją usprawiedliwić.
- Nie musisz przepraszać.
- Muszę. Bo zasługujesz na prawdę. A prawda jest taka, że czasami ludzie, których kochamy, zawodzą nas. I to boli.
Kończę układać kartkówki. Dziadek bierze je ode mnie.
- Ale pamiętaj - dodaje - że ty nigdy nikogo nie zawiodłaś. Jesteś mądra, silna, niezwykła. I ja jestem z ciebie dumny.
Czuję coś ciepłego w gardle. Nie płaczę, ale czuję, że mogłabym. Znowu. Ostatnio robię się nieznośnie sentymentalna.
- Dziękuję, dziadku.
- Nie ma za co, kochanie.
---
12 grudnia 1995, wtorek, 15:00.Przychodnia - rehabilitacja
Irena przywiozła mnie na rehabilitację. Dziś jest gorzej niż zwykle - nogi się mnie nie słuchają, równowaga jest tragiczna. Upadam dwa razy.
- Nie przejmuj się - mówi Kasia z tym swoim wiecznym uśmiechem. - Czasami są gorsze dni. To normalne.
Ale dla mnie to nie jest normalne. Dla mnie każdy upadek to porażka. Każde potknięcie to przypomnienie, że moje ciało mnie nie słucha.
Po ćwiczeniach siadam na ławce w poczekalni. Irena jest w toalecie. Obok mnie siedzi kobieta z małą dziewczynką, może pięcioletnią. Dziewczynka ma dziwny aparat na nodze i kule. Bawi się lalką.
- Cześć - mówi do mnie nagle.
- Cześć.
- Jak masz na imię?
- Emilia. A ty?
- Zuzia. Masz ładne włosy.
- Dziękuję.
- Ja też mam długie włosy. Zobacz. - Pokazuje mi swój jasny warkocz.
- Bardzo ładne.
- Przychodzisz tu na rehabilitację?
- Tak.
- Ja też! Ciocia Kasia jest super, prawda?
- Tak.
Zuzia uśmiecha się do mnie. Jest taka beztroska, taka niewinna. Nie wie jeszcze, co oznacza bycie inną. Nie wie, jak ludzie będą na nią patrzeć. Jak będzie się czuła, gdy wszystkie jej koleżanki będą biegać, a ona będzie musiała zostać z tyłu.
Ale się dowie. Za kilka lat się dowie.
- Emi? - Irena wraca. - Gotowa?
- Tak.
- Do widzenia, Emilko! - woła Zuzia, machając do mnie.
- Do widzenia.
W samochodzie Irena gada o swoim wykładzie. Ja patrzę przez okno i myślę o Zuzi. O jej uśmiechu. O jej niewinności.
I zazdroszczę jej. Bo ona jeszcze nie wie. Jeszcze ma czas.
---
12 grudnia 1995, wtorek, 19:00 Kuchnia
Kolacja. Przy stole siedzą: dziadek, babcia, Alina, ciocia i ja. Babcia ugotowała bigos. Wszyscy jedzą w milczeniu.
- Kuba dzwonił. - mówi nagle ciocia. - Zapytał, czy może przyjść jutro wieczorem.
Serce zaczyna mi bić szybciej. Staram się wyglądać obojętnie.
- Oczywiście, że może - odpowiada babcia.
- Może przyniesie nową kasetę dla Emiśki - uśmiecha się ciocia.
- Nie musi - mówię szybko. - Mam już wystarczająco kaset.
- Ale on lubi ci je przynosić. Mówi, że jesteś jedyną osobą, która naprawdę docenia jego gust muzyczny.
Czuję, jak twarz mi płonie. Patrzę w talerz.
- To miłe z jego strony.
Alina patrzy na mnie dziwnie, jakby próbowała coś odczytać. Odwracam wzrok.
- Emilio, jadłaś coś dzisiaj? - pyta babcia.
- Śniadanie.
- To było osiem godzin temu.
- Nie jestem głodna.
- Musisz jeść. Jesteś za chuda.
- Babciu, proszę...
- Adelajdo, zostaw ją - wtrąca się dziadek. - Jeśli mówi, że nie jest głodna, to nie jest głodna.
Babcia zaciska usta. Ciocia patrzy na mnie z niepokojem.
- Dobrze się czujesz?
- Tak. Po prostu nie jestem głodna.
- Może jesteś chora? Masz gorączkę?
- Nie jestem chora!
Mój ton jest ostrzejszy, niż zamierzałam. Wszyscy na mnie patrzą. Czuję, jak coś we mnie pęka.
- Przepraszam - mówię cicho. - Jestem tylko zmęczona.
- Może powinnaś się położyć - sugeruje dziadek łagodnie.
Kiwam głową i wstaję od stołu. Idę do pokoju, trzymając się ściany. Za mną słyszę szepty - babcia, dziadek, ciocia. Nie rozróżniam słów, ale znam ton. Martwią się.
Zawsze się martwią.
---
12 grudnia 1995, wtorek, 23:10. Wpis w pamiętniku
Pytałam dziś dziadka o tatę. Powiedział, że był słabym człowiekiem. Że uciekł, bo się przestraszył.
Wszyscy uciekają. Tata uciekł. Mama uciekła. Jedyni, którzy zostali, to dziadkowie i ciocia
I Kuba. Ale Kuba nie jest mój. Nigdy nie będzie.
Ciocia powiedziała, że przyjdzie jutro. Serce zaczęło mi bić szybciej i nie mogłam tego kontrolować. Nienawidzę tego. Nienawidzę, że nie potrafię kontrolować własnego ciała. Ani tego, jak chodzi. Ani tego, jak reaguje na niego.
Byłam dzisiaj na rehabilitacji. Upadłam dwa razy. Widziałam tam małą dziewczynkę - Zuzię. Miała może pięć lat. Była taka wesoła, taka beztroska. Nie wie jeszcze, co ją czeka. Nie wie, jak to jest być inną.
Zazdroszczę jej tej niewinności.
Babcia znowu mówiła, że za mało jem. Może ma rację. Ale ja po prostu nie jestem głodna. Nie jestem głodna od kilku dni. Czuję się pusta, wydrążona.
Może to dlatego, że myślę za dużo. Może myślenie zżera mnie od środka.
Jutro przyjdzie Kuba. Będę musiała udawać, że to nic nie znaczy. Że jestem tylko dzieckiem, które lubi muzykę.
I to będzie prawda. Bo jestem tylko dzieckiem. Mam dwanaście lat. Jestem nimfetką tylko we własnej głowie.
W rzeczywistości jestem nikim.
---
13 grudnia 1995, środa, 18:45. Pokój wspólny z Aliną
Słyszę dzwonek do drzwi. Potem głos cioci - radosny, pełen ciepła. Potem głos Kuby. Potem śmiech.
Alina siedzi przy biurku i odrabia lekcje. Ja leżę na łóżku ze słuchawkami na uszach. Muzyka nie gra, ale słuchawki są. Udaję, że nie słucham, tego co się dzieje w przedpokoju.
Słyszę kroki na korytarzu. Drzwi do pokoju cioci Sary otwierają się i zamykają. Potem cisza. Tylko stłumione głosy zza ściany.
Alina odwraca się na krześle.
- Nie wyjdziesz przywitać się z Kubą?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie chcę przeszkadzać.
Alina patrzy na mnie dziwnie.
- Ale on zawsze pyta o ciebie. Ciocia mówiła, że przyniósł ci kasetę.
- Pewnie zostawi ją w salonie.
Alina wzrusza ramionami i wraca do lekcji. Ja leżę i patrzę w sufit. Za ścianą słyszę ich głosy - ciche, intymne. Nie słyszę słów, ale słyszę ton. Czułość. Bliskość.
Czuję coś w środku - to samo ostre, bolesne uczucie co zawsze. Zazdrość. Chcę być tam. Chcę być ciocią. Chcę, żeby on tak mówił do mnie.
Ale to niemożliwe.
Więc leżę i słucham. I udaję, że nie boli.
---
Godzina mija. Potem druga. Słyszę czasami śmiech. Czasami muzykę - ciocia puściła coś na swoim wieżowcu. Nie rozpoznaję co.
Alina kończy lekcje i bierze książkę. Ja dalej leżę. Nie włączam walkmana. Po prostu leżę.
- Emilia?
- Co?
- Dobrze się czujesz?
- Tak.
- Jesteś dziwna ostatnio.
- Nie jestem dziwna.
- Jesteś. Leżysz cały czas. Nic nie jesz. Nic nie mówisz.
- Zawsze mało mówię.
- Ale teraz jeszcze mniej.
Nie odpowiadam. Alina wzdycha i wraca do książki.
O dziewiątej słyszę, jak drzwi pokoju cioci się otwierają. Kroki na korytarzu. Kuba pewnie wychodzi. Zamykam oczy, jakby to mogło sprawić, że zniknę.
Ale kroki zatrzymują się przed naszymi drzwiami. Ktoś puka.
- Proszę - mówi Alina.
Drzwi otwierają się. Kuba staje w progu. Ma na sobie czarny sweter i ciemne jeansy. Włosy ma w nieładzie, jakby ciocia przejechała po nich dłonią.
- Cześć, Alina. Cześć, Emi.
Siadam na łóżku. Zdejmuję słuchawki.
- Cześć.
- Nie chciałaś posiedzieć z nami?
- Nie chciałam przeszkadzać.
Uśmiecha się lekko.
- Nie przeszkadzałabyś. - Wchodzi do pokoju i wyciąga kasetę z kieszeni kurtki. - Ale rozumiem. Przyniosłem ci coś.
Biorę kasetę. Patrzę na okładkę - czarno-biała, minimalistyczna. Na etykiecie napisane ręcznie: „Siekiera - Nowa Aleksandria”.
- Siekiera? - pytam.
- Polski post-punk. Lata osiemdziesiąte. Trochę surowe, trochę mroczne, ale myślę, że ci się spodoba. - Patrzy na mnie uważnie. - To nie jest tak eleganckie jak The Cure, ale ma swoją moc.
- Dziękuję.
- Posłuchaj całości. Zwłaszcza „Ludzie wschodu”. Tekst jest... mocny.
Kiwam głową. On stoi jeszcze chwilę, patrzy na mnie.
- Wszystko w porządku, Emilka?
- Tak.
- Sara mówiła, że mało jesz ostatnio.
- Nie aż tak mało.
- To dobrze. - Zawahał się. - Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, prawda? Jeśli coś cię trapi.
Patrzę na niego. On patrzy na mnie tym swoim spokojnym, poważnym spojrzeniem. I przez moment chcę powiedzieć prawdę. Chcę powiedzieć, że coś mnie trapi. Że on mnie trapi. Że nie potrafię przestać o nim myśleć.
Ale oczywiście tego nie mówię.
- Wiem - odpowiadam cicho. - Dziękuję.
- W porządku. - Uśmiecha się. - Dobranoc, Emi. Dobranoc, Alina.
- Dobranoc - mówimy razem.
Wychodzi. Drzwi zamykają się za nim. Słyszę, jak żegna się z ciocią w przedpokoju. Słyszę, jak drzwi wejściowe się otwierają i zamykają.
Alina patrzy na mnie.
- On jest dla ciebie miły.
- Wiem.
- Dla wszystkich jest, ale dla ciebie... jakoś szczególnie. Jakby cię traktował poważnie.
- Bo traktuje.
- Ciocia ma szczęście.
- Ma.
Alina wraca do książki. Ja patrzę na kasetę w dłoni.
Zakładam słuchawki, włączam walkmana. Kaseta zaczyna się ostrym, szorstkim dźwiękiem. Potem głos - surowy, gniewny, pełen bólu.
„Ludzie wschodu, ludzie zachodu...”
Zamykam oczy. I nagle czuję, jak coś we mnie pęka. Nie płaczę. Nigdy nie płaczę. Ale czuję, jak coś się otwiera - coś głębokiego, bolesnego.
Kuba mi to przyniósł. Wybrał to dla mnie. Pomyślał o mnie.
I to wystarczy.
Musi wystarczyć.
---
13 grudnia 1995, środa, 23:55 Wpis w pamiętniku
Kuba dziś był. Nie wyszłam do salonu. Poszli do pokoju cioci. Nie chciałam przeszkadzać. Nie chciałam być dzieckiem, które psuje randkę dorosłych.
Ale pod koniec wszedł do mojego pokoju. Przyniósł mi kasetę. Siekiera - Nowa Aleksandria. Polski post-punk. Powiedział, że jest surowy, mroczny. Że ma moc.
Słucham jej teraz. Jest dokładnie taka, jak powiedział. Surowa. Mroczna. Pełna gniewu i bólu.
Jest piękna.
Zapytał, czy wszystko w porządku. Powiedział, że mogę z nim porozmawiać, jeśli coś mnie trapi. I przez moment chciałam powiedzieć prawdę. Chciałam powiedzieć: „Ty mnie trapisz. Nie potrafię przestać o tobie myśleć. Wiem, że to niemożliwe. Wiem, że jestem dzieckiem. Ale to nie zmienia tego, co czuję.”
Ale oczywiście nie powiedziałam.
Bo gdybym powiedziała, wszystko by się zmieniło. Przestałby ze mną rozmawiać. Przestałby traktować mnie poważnie. Przestałby przynosić mi kasety.
A ja potrzebuję tych kaset. Potrzebuję tych rozmów. Potrzebuję momentów, w których mnie widzi.
Nawet jeśli nigdy nie będę dla niego nikim więcej.
Alina powiedziała, że on mnie traktuje inaczej. Że traktuje mnie poważnie. Ma rację. On widzi we mnie coś więcej niż mój wiek. Widzi kogoś, kto rozumie. Kogoś, kto myśli.
Ale nie widzi tego, co ja czuję. I dobrze. Bo gdyby zobaczył, byłby to koniec.
Mam dwanaście lat. Jestem bladą dziewczynką z długimi włosami i MPD. Jestem kimś, kogo trzeba wozić na rehabilitację. Kimś, kto upada, gdy próbuje chodzić.
Jestem nimfetką tylko w swojej głowie.
Chapter Text
20 grudnia 1995, środa, 16:30. Kuchnia
Babcia piecze pierniki. Cała kuchnia pachnie cynamonem i goździkami. Ja siedzę przy stole i pomagam jej wyciskać foremkami kształty z ciasta. Alina stoi przy oknie i patrzy na śnieg.
- W tym roku będziemy u Beaty na Wigilię - mówi babcia, nie podnosząc wzroku znad blatu.
Zatrzymuję rękę w powietrzu.
- Co?
- Słyszałaś. Wasza mama chce, żebyśmy przyszli do niej na Wigilię. Mówi, że Tomek jest już większy, że da radę.
- Ale my zawsze jemy Wigilię tutaj - odzywa się Alina.
- Wiem. Ale w tym roku będzie inaczej.
Odkładam foremkę. Czuję coś w środku - coś zimnego, ostrego.
- Nie chcę tam iść.
Babcia w końcu podnosi wzrok.
- Emilia...
- Nie chcę tam iść.
- To twoja matka.
- To nie zmienia tego, że nie chcę tam iść.
Babcia wzdycha. Ociera dłonie o fartuch.
- Wiem, że to trudne. Ale czasami musimy robić rzeczy, które są trudne. Dla rodziny.
- Ona nie jest rodziną - mówię cicho. - Ona wybrała inną rodzinę.
- Emilia! - Babcia podchodzi do mnie. - Przestań. Wiem, że jesteś zła, ale to wciąż twoja matka.
- Matka, która nas zostawiła.
- Matka, która próbuje.
Patrzę na nią. Babcia patrzy na mnie. Przez moment milczymy.
- Ja też nie chcę tam iść - mówi cicho Alina.
Babcia odwraca się do niej.
- Alina...
- Ale to prawda. - Głos Aliny jest cichy, ale stanowczy. - Nie chcę tam iść. W jej mieszkaniu jest ciasno. Tomek będzie krzyczał. Sławek będzie udawał, że nas nie ma. A mama będzie udawała, że wszystko jest w porządku.
Babcia milczy. Patrzy na nas obie. Potem siada przy stole i zakrywa twarz dłońmi.
- Co ja mam zrobić? - pyta cicho. - Beatka dzwoniła pięć razy. Błagała. Płakała. Mówiła, że to dla niej ważne.
- A my nie jesteśmy ważne? - pytam.
Babcia opuszcza dłonie. Patrzy na mnie.
- Jesteście. Oczywiście, że jesteście. - Wzdycha. - Porozmawiam z dziadkiem. Może... może znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Ale wiem, że nie znajdą. Wiem, że pójdziemy. Bo babcia nie potrafi odmówić mamie. Nikt nie potrafi.
---
20 grudnia 1995, środa, 19:00.Salon.
Kolacja. Przy stole siedzą wszyscy. Babcia opowiada dziadkowi o pomyśle mamy. Dziadek słucha w milczeniu, popija herbatę.
- Nie widzę problemu - mówi w końcu. - Pójdziemy do Beaty. Wigilia jest raz w roku.
- Ale dziewczynki nie chcą - mówi babcia.
- Wiem. Ale czasami musimy robić rzeczy, których nie chcemy. To część życia.
Alina patrzy w talerz. Ja patrzę na dziadka.
- To niesprawiedliwe - mówię.
- Co jest niesprawiedliwe?
- Że musimy tam iść. Że ona nas zostawiła, a my wciąż musimy udawać, że wszystko jest w porządku.
Dziadek odkłada filiżankę.
- Emilko, życie nie jest sprawiedliwe. Czym szybciej się tego nauczysz, tym lepiej.
- To nie jest odpowiedź.
- To jedyna odpowiedź, jaką mam.
Milknę. Ciocia patrzy na mnie ze współczuciem.
- Może... - zaczyna niepewnie. - Może ja mogłabym zostać z dziewczynkami tutaj? A wy poszlibyście do Beaty?
- Sara, to niemożliwe - mówi babcia. - Beata chce, żebyśmy byli wszyscy.
- No to niech przyjdzie tutaj - mówię ostro.
- Emilia...
- Co? Dlaczego to zawsze my musimy się dostosowywać? Dlaczego to my musimy iść do niej?
- Bo ma małe dziecko...
- Miała małe dzieci, gdy nas zostawiała. To jej wtedy nie przeszkadzało.
Cisza. Wszyscy patrzą na mnie. Nawet Alina podnosi wzrok.
- Przepraszam - mówię cicho. - Ale to prawda.
Dziadek wzdycha.
- Pójdziemy do Beaty - mówi stanowczo. - I będziemy kulturalni. Koniec dyskusji.
Wstaję od stołu. Nikt mnie nie zatrzymuje.
---
21 grudnia 1995, czwartek, 10:00. Pokój cioci Sary
Ciocia zaprasza mnie do swojego pokoju. Jest mniejszy niż ten, który dzielę z Aliną, ale przytulniejszy. Wszędzie książki, plakaty, na biurku sterta zeszytów. Pachnie jej perfumami - czymś lekkim, kwiatowym.
- Usiądź - mówi, wskazując na łóżko.
Siadam. Ona siada obok mnie.
- Wiem, że jesteś zła - zaczyna cicho. - Masz prawo być zła.
- Wszyscy mówią, że mam wybaczyć. Bo to moja matka.
- Wiem. Ale ja cię rozumiem. - Bierze mnie za rękę. - Beata popełniła błąd, duży błąd. I ty z Aliną za to płacicie.
- To niesprawiedliwe.
- Bardzo.
Milczymy przez chwilę. Ciocia wzdycha.
- Ale wiesz... czasami ludzie, których kochamy, robią nam krzywdę. I musimy nauczyć się z tym żyć. Nie zapominać. Nie udawać, że nic się nie stało. Ale żyć.
- Nie wiem, jak to zrobić.
- Ja też nie zawsze wiem. - Uśmiecha się smutno. - Ale staram się.
Patrzę na nią. Jest taka delikatna, taka łagodna. Zupełne przeciwieństwo mamy.
- Ciociu?
- Tak?
- Kuba przyjdzie na święta?
Twarz jej się rozjaśnia.
- Tak. Nie na Wigilię, ale na obiad w pierwszy dzień świąt. - Zawahała się. - Sam zaproponował, że przyjdzie.
- To, że sam wyszedł z inicjatywą... Jest istotne?
- Bardzo. - Uśmiecha się szerzej. - Myślę... myślę, że może się mi wtedy oświadczyć.
Coś we mnie zamiera. Patrzę na nią, ale nie mogę wykrztusić słowa.
- Emi? Wszystko w porządku?
- Tak - mówię szybko. - Tak, przepraszam. To... to wspaniale.
- Prawda? - Oczy jej błyszczą. - Jestem taka podekscytowana. I trochę przestraszona. Ale głównie podekscytowana.
- To dobrze.
Uśmiecha się jeszcze przez chwilę, potem bierze mnie w ramiona.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Wiem, że to trudny czas. Ale będzie dobrze. Zobaczysz.
Obejmuje mnie. Siedzę sztywno. Nie potrafię się odprężyć.
Bo jeśli Kuba się jej oświadczy, to znaczy, że ciocia się wyprowadzi. Będzie mieszkać z nim. Kuba nie będzie już przychodził tutaj tak często jak dotychczas.
Praktycznie nie będę go widywać.
I nagle wszystko - Wigilia u mamy, święta, wszystko - przestaje mieć znaczenie. Bo jeśli Kuba oświadczy się cioci, to stracę go na zawsze.
Nie, poprawka. Nigdy go nie miałam. Więc nie mogę go stracić.
Ale to i tak boli.
---
21 grudnia 1995, czwartek, 23:20.Wpis w pamiętniku
W tym roku Wigilia będzie u mamy. W jej małym mieszkaniu. Ze Sławkiem i Tomkiem. Nie chcę tam iść. Alina też nie chce. Ale musimy.
Dziadek powiedział, że życie nie jest sprawiedliwe. Że musimy nauczyć się robić rzeczy, których nie chcemy. Może ma rację. Ale to nie sprawia, że jest łatwiej.
Ciocia rozmawiała dziś ze mną. Próbowała mnie pocieszyć. Powiedziała, że rozumie. I myślę, że naprawdę rozumie. Bardziej niż ktokolwiek inny.
Ale potem powiedziała coś, co sprawiło, że wszystko się zawaliło.
Kuba przyjdzie na święta. W pierwszy dzień. I ciocia myśli, że się jej oświadczy.
Była taka szczęśliwa, gdy o tym mówiła. Oczy jej błyszczały. Uśmiechała się.
A ja siedziałam i udawałam, że też się cieszę. Ale w środku czułam, jak coś się we mnie wali.
Bo jeśli Kuba oświadczy się cioci, to znaczy, że się wyprowadzi. Że Kuba nie będzie już przychodził tutaj. Że nie będzie przynosił mi kaset. Że nie będzie już naszych rozmów, nawet tych krótkich.
Że prawie nie będę go widywać.
I wiem, że to egoistyczne. Wiem, że powinam się cieszyć. Ciocia jest szczęśliwa. Kuba ją kocha. To piękne.
Ale ja nie umiem się cieszyć. Bo tracę jedyną osobę, która mnie widzi. Która ze mną rozmawia. Która traktuje mnie poważnie.
Mam dwanaście lat. Jestem dzieckiem. Jestem nikim.
A on oświadczy się cioci i po ich ślubie będę go widzieć może raz na miesiąc, może rzadziej. I będzie dla mnie miły, ale dystansujący się. Bo będzie zajęty swoim życiem. Swoją żoną.
I to będzie koniec.
Koniec mojego małego, tragicznego, jednostronnego uczucia.
Może to i dobrze. Może powinam przestać o nim myśleć. Może powinam skupić się na czymś innym.
Ale nie potrafię.
Chapter Text
Retrospekcja - czerwiec 1994 roku
Salon
Miałam wtedy jedenaście lat. Czerwiec był gorący, duszny. Pamiętam, że nienawidziłam tamtego lata - światło było za jasne, za agresywne. Wszystko było za głośne, za wesołe.
Ciocia wróciła z uczelni wcześniej niż zwykle. Miała rumieńce na twarzy i dziwny błysk w oczach, który zdradzał podekscytowanie.
- Mamo, tato! - zawołała, wchodząc do salonu. - Chcę wam kogoś przedstawić.
Siedziałam w fotelu z książką. "Mistrz i Małgorzata". Czytałam ją wtedy pierwszy raz. Babcia i dziadek podnieśli wzrok znad swoich zajęć.
Za ciocią wszedł chłopak. Wysoki, chudy, w czarnej koszuli i ciemnych spodniach. Włosy również miał czarne, trochę za długie, opadające na ramiona. Oczy ciemne, poważne. Było w nim coś... mrocznego. Innego.
- To jest Jakub - powiedziała ciocia. - Ale wszyscy mówią na niego Kuba. Studiuje ze mną na roku.
- Dzień dobry. - Kuba ukłonił się lekko. Miał miękki, spokojny głos.
Babcia wstała, by się przywitać. Dziadek wyciągnął rękę. Ja zostałam w fotelu i patrzyłam.
Kuba rozejrzał się po salonie. Jego wzrok zatrzymał się na półkach z książkami. Potem na mnie.
- Cześć - powiedział.
- Cześć - odpowiedziałam.
- Co czytasz?
Pokazałam mu okładkę.
- Bułhakow - kiwnął głową z aprobatą. - Dobre. Czytałaś już „Białą Gwardię”?
- Nie.
- Powininaś. Jeszcze lepsza niż „Mistrz”.
Nikt nigdy nie rozmawiał ze mną tak. Jak z kimś równym. Większość dorosłych mówi do mnie tym dziwnym, uproszczonym tonem, jakbym była głupia. Albo ignoruje mnie całkiem.
Ale Kuba patrzył na mnie jak na osobę. Jak na kogoś, kto rozumie.
- To jest moja siostrzenica, Emilia - powiedziała ciocia . - Ma jedenaście lat, ale czyta więcej niż połowa naszego roku.
- Widzę. - Kuba uśmiechnął się lekko. - Masz dobry gust, Emilio.
Coś we mnie drgnęło. Coś małego, ciepłego. Nie wiedziałam wtedy, co to jest. Ale czułam.
Ciocia zaprosiła Kubę do swojego pokoju. Zniknęli za drzwiami. Ja zostałam z książką.
Ale już nie mogłam czytać. Patrzyłam w te same zdania i nie rozumiałam słów.
Bo w mojej głowie było tylko jedno: jego głos. Jego spojrzenie. Sposób, w jaki mnie traktował.
---
Kuba zaczął przychodzić regularnie. Raz, dwa razy w tygodniu. Czasami zamykali się w pokoju cioci. Czasami siedzieli w salonie i rozmawiali o literaturze, o poezji, o życiu.
Ja słuchałam. Zawsze słuchałam. Udawałam, że czytam, ale tak naprawdę chłonęłam każde słowo.
Kuba mówił o Norwidzie, o Miłoszu, o muzyce post-punkowej. Opowiadał o koncertach, o kasetach, które miał w domu. Mówił o pięknie w brzydocie, o melancholii jako formie sztuki.
A ja siedziałam i myślałam: "On rozumie. On widzi świat tak jak ja."
Pewnego dnia - było to chyba w lipcu - ciocia poszła do kuchni po mrożoną herbatę. Kuba został w salonie. Ze mną.
Podszedł do regału z książkami. Przesuwał palcem po grzbietach.
- Twój dziadek ma niezłą biblioteczkę- powiedział.
- Wiem.
- Ty też dużo czytasz, prawda?
- Tak.
Odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Co lubisz najbardziej?
Zamilkłam na chwilę. Nikt spoza domowników nigdy mnie o to nie pytał.
- Rzeczy... smutne - powiedziałam w końcu. - Tragedie. Rzeczy, które bolą.
- Dlaczego?
- Bo one są prawdziwe. Szczęśliwe historie są fałszywe. Ale tragedie... tragedie są prawdziwe.
Patrzył na mnie długo. Potem kiwnął głową.
- Rozumiem - powiedział cicho. -Też tak myślę.
I w tym momencie coś się zmieniło. Coś małego, niewidocznego. Ale ważnego.
Bo ktoś mnie zrozumiał. Po raz pierwszy w życiu ktoś naprawdę mnie zrozumiał.
---
Tydzień później Kuba przyszedł z małą paczką.
- To dla ciebie - powiedział, podając mi ją.
Rozpakowałam. Był to walkman - niebieski, trochę zadrapany, ale działający. I sześć kaset.
- Skąd...?
- To mój stary walkman, teraz mam nowy. Nie martw się, ten tutaj działa jeszcze całkiem nieźle. Pomyślałem, że ci się przyda. - Wskazał na kasety. - To moja osobista kolekcja. The Cure, Bauhaus, Joy Division, Siouxsie, Cocteau Twins, Depeche Mode. Posłuchaj. Myślę, że ci się spodoba.
Patrzyłam na kasety. Na ich okładki. Na zapisane ręcznie tytuły.
- Dlaczego mi to dajesz? - zapytałam.
Kuba uśmiechnął się.
- Bo widzę, że rozumiesz trudne rzeczy. Większość ludzi nie rozumie tej muzyki. Ale ty... ty chyba zrozumiesz.
Wzięłam kasety do pokoju. Włożyłam pierwszą - The Cure, "Disintegration". Założyłam słuchawki.
I gdy muzyka zaczęła grać, poczułam coś, czego nigdy wcześniej nie czułam.
Poczułam się zobaczona.
Poczułam się zrozumiana.
I wtedy - choć nie wiedziałam tego jeszcze - zakochałam się.
Nie w sposób, w jaki się dzieci zakochują. Nie w głupi, powierzchowny sposób.
Zakochałam się w kimś, kto mnie widział. Kto traktował mnie poważnie. Kto dawał mi część swojego świata.
Miałam jedenaście lat. On miał dwadzieścia jeden.
I od tego dnia coś zaczęło się we mnie zmieniać.
Chapter Text
22 grudnia 1995, piątek, 23:45. Wpis w pamiętniku
Myślałam o czymś dzisiaj. O tym, co się stanie, jeśli Kuba oświadczy się cioci.
Nie chodzi tylko o to, że ciocia się wyprowadzi. Nie chodzi tylko o to, że po ich ślubie nie będę widywać Kuby tak często jak dotychczas.
Ale o coś gorszego.
Jeśli się pobiorą, to Kuba zostanie moim wujkiem. Prawnie. Formalnie. Będzie częścią rodziny.
A to znaczy, że to, co czuję... będzie jeszcze bardziej niewłaściwe. Jeszcze bardziej zakazane.
To już nie będzie tylko zakochanie się dziecka w dorosłym. To już nie będzie niewinne zakochanie się w chłopaku swojej cioci.
To będzie kazirodztwo.
W pewnym sensie.
Wiem, że nie dosłownie. Wiem, że nie jesteśmy spokrewnieni. Że to tylko papierowa więź. Ale dla świata on będzie moim wujkiem. A ja jego siostrzenicą.
I te uczucie, które teraz jest tylko niemożliwe do spełnienia, stanie się czymś obrzydliwym. Czymś absolutnie niemoralnym. Czymś, czego nigdy, przenigdy nie powinnam czuć.
Ale to niczego nie zmieni.
Bo uczucia nie znikają tylko dlatego, że ktoś zostaje twoim wujkiem. Nie znikają, bo świat mówi, że są złe.
One po prostu są.
I będę musiała z nimi żyć. W ciszy. W sekrecie. Wiedząc, że to co czuję jest jeszcze bardziej nie na miejscu niż pierwotnie było.
Może to kara. Za to, że jestem taka, jaka jestem. Za to, że nie umiem przestać o nim myśleć.
Ale nie potrafię przestać.
Nawet wiedząc, co się stanie.
Nawet wiedząc, jak bardzo to złe.
---
24 grudnia 1995, niedziela, 17:30. Mieszkanie mamy - salon
Mieszkanie mamy jest małe. Dwa pokoje, salon kuchnia, łazienka. Wszędzie zabawki Tomka. Na ścianach zdjęcia - zdjęcie ślubne mamy i Sławka, Tomek jako niemowlę, Tomek roczny, Tomek dwuletni. Ani mnie ani Aliny nie ma na żadnym zdjęciu.
Stół jest za mały na nas wszystkich, więc Sławek dostawił dwa krzesła z kuchni. Siedzę między Aliną a babcią. Naprzeciwko dziadek i ciocia. Mama krząta się w kuchni. Sławek trzyma Tomka na kolanach i próbuje go nakarmić barszczem, ale Tomek pluje zupą prosto na jego śnieżnobiałą koszulę. Nie mogę powstrzymać małego uśmieszku widząc minę ojczyma. Dobrze mu tak.
- Przepraszam - mówi mama, wchodząc z półmiskiem pierogów. - Wiem, że ciasno, ale...
- W porządku, Beatko - mówi babcia.
- Naprawdę, teoretycznie mogliście przyjść później, po kolacji, ale chciałam, żebyśmy byli wszyscy razem.
- Beatko, rozumiemy. Naprawdę.
Mama stawia półmisek na stole po czym siada na swoim miejscu. Uśmiecha się, ale widzę napięcie w jej twarzy. Chce, żeby wszystko było idealne. Żeby wszyscy byli szczęśliwy.
Ale nikt nie jest szczęśliwy.
Dziadek je w milczeniu. Babcia poprawia obrus. Mama próbuje rozmawiać z ciocią, ale odpowiedzi cioci są krótkie, chłodne. Alina bawi się widelcem. Ja patrzę na swój talerz i niczego nie jem.
- Emilko, spróbuj pierogów - mówi mama. - Sama je zrobiłam.
- Nie jestem głodna.
- Ale musisz coś zjeść...
- Nie jestem głodna.
Mama milknie. Widzę, jak jej oczy robią się wilgotne. Sławek rzuca mi ostre spojrzenie, ale nic nie mówi. Tomek krzyczy i wyrzuca łyżkę na podłogę.
- Tomek, nie! - Mama schyla się, żeby podnieść łyżkę. Gdy się prostuje, ma łzy w oczach. Żenada.
Babcia wyciąga rękę i dotyka ramienia mamy.
- Beatko, może usiądź na chwilę? Ja pomogę.
- Nie, nie, wszystko w porządku. Ja... przepraszam. Przepraszam.
Babcia wzdycha.
- Może położymy Tomka spać?
- Tak, tak. Zaraz go położę. - Mama bierze Tomka i wychodzi do jednego z pokoi. Ojczym idzie za nią.
Zostajemy przy stole w czwórkę. Cisza. Babcia patrzy na mnie z naganą.
- Emilia...
- Wiem - mówię cicho. - Wiem, że powinnam być milsza.
- Ona próbuje.
- Wiem.
- Ale?
- Ale to nie wystarczy.
Dziadek odchrzakuje.
- Może powinniśmy po prostu zjeść kolację? Beata się stara. Najlepsze,co możemy zrobić, to docenić jej wysiłek.
Kiwam głową. Biorę pieroga i kładę go na talerz. Próbuję przełknąć kęs, ale w gardle mam gulę.
---
Mama wraca po piętnastu, może dwudziestu minutach. Tomek w końcu zasnął. Sławek również wraca. Siadają przy stole. Jemy w milczeniu. Mama próbuje jeszcze kilka razy nawiązać rozmowę, ale się nie klei.
Po kolacji dzielimy się opłatkiem,bo wcześniej mama go gdzieś zapodziała. To ona podchodzi do mnie pierwsza.
- Emilko... - Głos jej się łamie. - Życzę ci zdrowia. I szczęścia. I... żeby było ci lżej.
Łamię się z nią. Patrzę jej w oczy. Są pełne łez.
- Ja też ci życzę zdrowia,mamo - mówię cicho.
Przytula mnie. Czuję jej zapach - perfumy, pierogi, zmęczenie. Czuję, jak drży.
- Przepraszam - szepcze mi do ucha. - Przepraszam za wszystko.
Ale to nie wystarczy. Przeprosiny nie wystarczą.
Gdy było już po biesiadowaniu mama zaściela mi i Alce wersalkę w salonie.
- Będziecie spały tutaj. Przepraszam, że nie mam dla was osobnego pokoju, ale...
- W porządku. Jest okej. - mówi Alina cicho.
- Dobranoc, dziewczynki. - Mama całuje nas obie w czoła. - Kocham was.
Wychodzi. Zostajemy same.
Alina kładzie się na wersalce. Ja kładę się obok niej. Mieszkanie jest naprawdę malutkie i ma „świetną” akustykę. Słychać Sławka i mamę w sypialni - szepczą coś do siebie. Słychać też cichutki oddech Tomka w drugim pokoju.
- Emila? - szepcze Alina.
- Co?
- Czujesz się tu jak w domu?
- Nie.
- Ja też nie. - Milknie na chwilę. - Czuję się jak gość.
- Bo jesteśmy gośćmi.
- Ale jesteśmy u naszej mamy.
- Wiem.
Alina obraca się na bok,w moją stronę.
- Ona jest dla nas miła. Ale... nie jak matka. Bardziej jak ciotka, do której siostrzenice przyjechały na święta.
Ma rację. Mama traktuje nas z uprzejmością, z troską, ale bez bliskości. Bez tego ciepła, które jest między nią a Tomkiem. Widzę, jak patrzy na niego - z miłością, z czułością. Nigdy tak na nas nie patrzy.
- Nie pasujemy tutaj - mówię cicho.
- Dokładnie.
- I nigdy nie będziemy pasować.
- Nie będziemy.
Milczymy. Przez długi czas po prostu leżymy i słuchamy odgłosów obcego mieszkania.
- Tęsknisz za naszym pokojem? - pyta Alka.
- Pewnie.
- Ja też.
Zamykam oczy. Myślę o naszym pokoju. O moim łóżku. O moim komputerze i pamiętniku. Nie mogę dziś napisać wpisu. Nie mogę wypuścić tego wszystkiego na zewnątrz.
Więc zostaje w środku. Ciężkie, bolesne.
- Dobranoc, Emi - szepcze Alina.
- Dobranoc, Aluś.
Nie mogę zasnąć. Leżę i myślę. O mamie. O tym mieszkaniu. O tym, że nie ma tu dla nas miejsca.
I o Kubie. O tym, że jutro przyjdzie na obiad. O tym, że być może oświadczy się cioci.
O tym, że wszystko się zmieni.
I nic nie mogę na to poradzić.
---
25 grudnia 1995, poniedziałek, 14:00. Pokój dziewczyn.
Wróciłyśmy rano. Mama chciała, żebyśmy zostały dłużej, ale babcia powiedziała, że musimy pomóc przygotować dzisiejszy obiad. Mama wyglądała na urażoną, ale nie protestowała.
Teraz siedzę w swoim pokoju i słucham „Seventeen Seconds”. Za godzinę Kuba przyjdzie. Ciocia jest już gotowa - ma na sobie ciemnozieloną sukienkę, wyprostowała włosy. Jest piękna. Nawet ja to widzę.
Wstaję i podchodzę do lustra. Patrzę na siebie. Drobna. Blada. Długie brązowe włosy które zaplotłam jak zawsze w dwa grube warkocze. Szare oczy.
Wyglądam jak dziecko. Bo jestem dzieckiem.
Za dwie godziny Kuba być może oświadczy się cioci.
A ja będę siedziała przy stole i udawała, że się cieszę.
---
25 grudnia 1995, poniedziałek, 15:30. Salon
Kuba przyszedł punktualnie o trzeciej. Słyszałam dzwonek, potem głos cioci - radosny, podniecony. Potem jego - spokojny, ciepły.
Teraz wszyscy siedzimy przy rozkładanym stole, który zazwyczaj stoi w kuchni. Babcia podaje barszcz z uszkami. Dziadek nalewa wino - Kuba i ciocia dostają po kieliszku. My z Aliną dostajemy kompot.
- Jak tam Wigilia? - pyta Kuba, patrząc na ciocię.
- Dobrze. Byliśmy u Beaty.
- I jak było
- Stara się. - Ciocia uśmiecha się, ale to uśmiech podszyty cyniczną ironią, tak intensywną, że babcia skarciła ją wzrokiem. - Bardzo się stara.
Kuba kiwa głową. Potem przenosi uwagę na mnie.
- Emi, słuchałaś Siekiery?
- Oczywiście, że tak.
- I jak oceniasz?
- Piękna. Surowa. Dokładnie taka, jak mówiłeś.
Uśmiecha się.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Mam dla ciebie coś jeszcze. - Wyciąga z kieszeni kasetę. - Republika. „Nowe sytuacje”. Co prawda nie post-punk, coś bardziej literackiego, ale jestem pewny że ci się spodoba.
Biorę kasetę. Patrzę na okładkę.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - Patrzy na mnie uważnie. - Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
- Trochę jestem.
- Wigilia była ciężka?
Kiwam głową.
- Rozumiem. - Przez moment patrzy na mnie tym swoim spokojnym spojrzeniem. - Jeśli chcesz pogadać...
- Wiem. Dziękuję.
Kuba wraca do rozmowy z ciocią. Ja patrzę na kasetę w dłoni. Republika.
Jemy obiad. Babcia podaje kolejne dania - rosół, kotlety, ziemniaki, surówkę. Wszyscy jedzą i rozmawiają. Ja jem mechanicznie, nie czuję nawet smaku potraw.
Po obiedzie dziadek nalewa jeszcze więcej wina. Rozmowa toczy się dalej. Ciocia i Kuba siedzą blisko siebie, ich ręce się stykają na stole. Widzę, jak ona na niego patrzy. Widzę, jak on na nią patrzy.
I nagle Kuba wstaje.
- Przepraszam - mówi, patrząc na wszystkich. - Chciałbym coś powiedzieć.
Cisza. Wszyscy patrzą na niego. Ciocia ma szeroko otwarte oczy.
Kuba bierze głęboki oddech. Potem patrzy na ciocię.
- Saro... znam cię od prawie dwóch lat. I każdy dzień z tobą jest lepszy niż poprzedni. Jesteś najlepszą osobą, jaką znam. Najdelikatniejszą, najmądrzejszą, najpiękniejszą.
Serce bije mi tak głośno, że jestem prawie pewna, że wszyscy to słyszą.
Kuba sięga do kieszeni i wyciąga małe pudełko.
- Wiem, że jesteśmy młodzi. Wiem, że jesteśmy na studiach. Ale wiem też, że chcę spędzić z tobą resztę życia.
Otwiera pudełko. W środku jest pierścionek - prosty, srebrny, z małym kamieniem.
- Saro, czy wyjdziesz za mnie?
Ciocia zaczyna płakać. Babcia również. Dziadek uśmiecha się szeroko.
- Tak - szepcze ciocia. - Tak, oczywiście, że tak!
Kuba zakłada jej pierścionek na palec. Potem ją całuje. Wszyscy klaszczą. Babcia wstaje i obejmuje ich oboje. Dziadek podchodzi i ściska dłoń Kuby.
Alina patrzy na mnie.
- Emi? - szepcze. - Wszystko w porządku?
- Tak - mówię cicho. - Wszystko okej.
Ale to kłamstwo.
Bo patrzę na Kubę i ciocię, jak się obejmują, jak wszyscy im gratulują. I czuję, jak coś we mnie się kruszy.
On będzie moim wujkiem. Formalnie. Prawnie.
A ja będę kochać go w ciszy. W sekrecie. Wiedząc, że to co czuję jest jeszcze bardziej skażone niż przedtem.
- Emilka! - woła ciocia Sara. - Chodź, zobacz pierścionek!
Wstaję. Podchodzę do niej powoli. Pokazuje mi rękę. Pierścionek błyszczy w świetle.
- Piękny, prawda?
- Tak - mówię. - Prześliczny.
Przytula mnie.
- Jestem taka szczęśliwa - szepcze.
- To... super, ciociu.
- Kuba będzie teraz twoim wujkiem. Czy to nie wspaniale?
Patrzę na niego. On uśmiecha się do mnie.
- Będę najlepszym wujkiem, jakiego możesz mieć - mówi z uśmiechem.
- Wiem - odpowiadam.
I to prawda. Będzie najlepszym.
Ale ja nie chcę, żeby był moim wujkiem.
Chcę...
Ale nie ma znaczenia, czego chcę. Bo nigdy tego nie dostanę.
---
25 grudnia 1995, poniedziałek, 23:50. Wpis w pamiętniku
Kuba oświadczył się cioci.
Wszyscy byli szczęśliwi. Babcia płakała. Dziadek był poruszony. Alina uśmiechała się.
A ja siedziałam i patrzyłam. I udawałam.
Ciocia powiedziała: „Kuba będzie teraz twoim wujkiem.” Powiedziała to z taką radością. Jakby to była wspaniała wiadomość.
A dla mnie to koniec.
Nie tylko dlatego, że ciocia się wyprowadzi. Nie tylko dlatego, że nie będę już tak często widywać Kuby.
Ale też dlatego, że teraz, gdy już praktycznie jest moim wujkiem, to co czuję stało się czymś jeszcze bardziej obrzydliwym. Czymś, czego absolutnie nie powinnam czuć.
Kazirodztwem. W pewnym sensie. Nie wiem czy nawet prawnym,ale obyczajowym na pewno.
Dla świata on będzie moim wujkiem. A ja jego siostrzenicą.
I nadal będę go kochała. W ciszy. Wiedząc, że to złe. Wiedząc, że nikt nigdy się nie może dowiedzieć.
Wigilia u mamy była straszna. Alina powiedziała, że nie czuje się tam się tam jak w domu. Bardziej jak gość. Ma rację. Też się tak czuję. Mama traktuje nas uprzejmie, ale bez bliskości. Nie pasujemy do jej nowego życia. Nigdy nie będziemy pasować.
A teraz tracę też Kubę. Tracę te chwile. Te rozmowy. Te kasety.
Bo teraz będzie zajęty tym całym nowym, dorosłym życiem. Będzie planował ślub. Będzie szukał mieszkania. Będzie budował życie z ciocią.
A ja będę tu. W swoim pokoju. Z moimi kasetami i książkami.
Sama.
Jestem nimfetką. Zakazaną. Tragiczną. Zakochaną w swoim przyszłym wujku.
To najbardziej niewłaściwy wybór ze wszystkich możliwych.
I nikt nigdy się o tym uczuciu nie dowie.
To tylko moje. Na zawsze.
Chapter Text
5 maja 1996, środa, 14:30 Pokój cioci Sary (już prawie pusty)
Stoję w drzwiach i patrzę, jak Kuba pakuje kolejne pudło. Pokój cioci jest już prawie bezosobowy — zostały tylko łóżko i pusta szafa. Plakaty zdjęte ze ścian. Książki spakowane. Nawet zapach jej perfum powoli znika.
Ciocia stoi przy łóżku i wkłada ostatnie ubrania do walizki. Uśmiecha się do siebie — taki mały, szczęśliwy uśmiech. Kuba podchodzi do niej i całuje ją w czoło. Ona opiera głowę na jego ramieniu.
Odwracam wzrok.
– Emilka? — Ciocia zauważa mnie. – Wejdź, kochanie. Nie musisz stać w drzwiach.
Wchodzę powoli, trzymając się futryny. Siadam na łóżku. Kuba podnosi pudło.
– Zaniosę to do samochodu — mówi. – Zaraz wracam.
Wychodzi. Zostajemy same.
Ciocia siada obok mnie. Bierze mnie za rękę.
– Wiem, że to dla ciebie trudne — mówi cicho. – Będzie mi ciebie brakowało.
– Wiem... Ja też będę tęsknić.
– Ale przecież będziemy się widywać! Będziesz mogła przyjechać do nas. A my będziemy przyjeżdżać tutaj.
– Będziecie mieszkać na drugim końcu miasta.
– Wiem. Ale to tylko pół godziny autem stąd. To nie jest daleko.
Milczę. Bo to jest daleko. To jest inny świat.
– Emi, popatrz na mnie. — Ciocia chwyta mój podbródek, przechyla moją głowę,tak bym spojrzała na nią. – Nic się nie zmieni między nami. Wciąż jestem twoją ciocią. Wciąż cię kocham.
– Wiem.
– Więc co jest? Jesteś taka... smutna ostatnio. Myślałam, że będziesz się cieszyć, chociażby trochę. Teraz w końcu będziesz miała swój własny pokój.
Swój własny pokój.
Wszyscy mi to mówią. Babcia. Dziadek. Alina. Nawet mama dzwoniła i mówiła, jakie to wspaniałe, że w końcu będę miała trochę prywatności.
Ale ja nie chcę własnego pokoju.
Chcę, żeby ciocia została. Chcę, żeby Kuba przychodził tak jak wcześniej. Chcę, żeby wszystko było jak dawniej.
– Cieszę się — mówię, choć to kłamstwo.
Ciocia patrzy na mnie długo. Widzę, że nie wierzy. Ale nie naciska.
– Kocham cię, Emiśka. Pamiętaj o tym.
– Ja ciebie też.
Kuba wraca po kolejne pudło. Uśmiecha się do mnie.
– Jak tam, Emila? Słuchałaś ostatnio czegoś ode mnie?
– Tak. Wszystkich kaset Republiki.
– I?
– Jest mroczno, tragicznie,więc dobrze.
– To dobrze. Mam dla ciebie nową kasetę. Przyniosę ją w sobotę, na ślub. — Podnosi pudło. – Myślę, że ci się spodoba. Coś nowego. Slowdive. Shoegaze. Bardzo melancholijne.
Kiwa głową i znowu wychodzi.
A ja siedzę i myślę o tym, że teraz kasety od niego będą rzadkością. Że rozmowy będą krótsze. Że wszystko się zmieni.
I że Kuba będzie moim wujkiem.
---
18 maja 1996, sobota, 12:00 Kościół św. Anny.
Ślub. Ciocia wygląda pięknie w prostej, białej sukni. Włosy ma upięte, z małymi białymi kwiatami wplecionymi w kok, zakończony niepraktyczne długim welonem. Kuba stoi przy niej w ciemnym garniturze i patrzy na nią tak, jakby była jedyną osobą w tym kościele.
Siedzę w pierwszej ławce między Aliną a babcią. Alina płacze — cicho, że szczęścia. Babcia dyskretnie wyciera oczy chusteczką,tak jakby wzruszenie było jakąś ujmą. Dziadek siedzi sztywno, ale widzę, że też jest wzruszony.
Mama siedzi w ławce za nami ze Sławkiem i Tomkiem. Tomek wierci się i szepcze coś głośno. Mama próbuje go uciszyć.
Ksiądz mówi o miłości, o związku, o wierności. Ciocia i Kuba wymieniają przysięgi. Ich głosy są ciche, ale pewne.
– Czy ty,Jakubie, bierzesz sobie Sarę za żonę?
– Tak, biorę sobie ciebie, Saro za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. I że nie opuszczę cię aż do śmierci.
– Czy ty, Saro, bierzesz sobie Jakuba za męża?
– Tak, biorę sobie ciebie, Jakubie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. I że nie opuszczę cię aż do śmierci.
Pierścionki. Pocałunek. Brawa.
Patrzę na nich. Widzę, jak bardzo są szczęśliwi. Widzę, jak Kuba pewnie trzyma ciocię za rękę. Widzę, jak ona się do niego uśmiecha.
I czuję coś w środku — coś tak bolesnego, że muszę zacząć oddychać głębiej, żeby się nie rozpłakać.
Bo to koniec.
Koniec mojego małego, tragicznego uczucia.
Kuba już nie jest tylko chłopakiem cioci Sary
Jest moim wujkiem.
---
18 maja 1996, sobota, 14:00. Dom weselny.
Sala jest pełna ludzi. Rodzina, przyjaciele, znajomi cioci i Kuby ze studiów. Muzyka gra — jakieś żałosne disco polo. Ludzie tańczą. Ciocia i Kuba otworzyli wesele pierwszym tańcem.
Siedzę przy stole z Aliną. Ona je ciasto. Ja piję colę i patrzę na nowożeńców.
– Pięknie wyglądają. — Szepce zachwycona Alina.
– Pewnie, że tak.
– Ciocia jest taka szczęśliwa!
– Tak,to widać.
Alina patrzy na mnie.
– Naprawdę będzie ci jej brakowało, prawda?
– Tak.
– Mnie też. — Wzdycha. – Ale dobrze, że ma Kubę. Zasługuje na szczęście.
– Z pewnością.
Muzyka na chwilę zamiera. Ciocia podchodzi do naszego stołu. Pochyla się i całuje nas obie w czoła.
– Moje kochane dziewczynki! — mówi. – Dziękuję, że jesteście.
– Oczywiście, że jesteśmy — odpowiada żarliwie Alina.
Panna młoda przenosi wzrok na mnie.
— Emilka, Kuba ma dla ciebie kasetę. Poprosił, żebyś po nią przyszła.
– Dobrze.
Wstaję i przechodzę przez salę. Kuba stoi przy stole z ciastami i rozmawia z jakimś grubym facetem. Gdy mnie dostrzega, uśmiecha się.
– Emi! Chodź tutaj.
Podchodzę. Kuba wyciąga kasetę z kieszeni marynarki.
– Souvlaki. Slowdive. Jak obiecałem. — Podaje mi kasetę. – To bardzo melancholijna muzyka. Ale piękna. Myślę, że ci się spodoba.
– Dziękuję.
– Przesłuchaj całości na raz. A zwłaszcza Alison. To... — Zawahał się. – To jedna z najpiękniejszych piosenek, jakie znam.
Kiwam głową. On patrzy na mnie uważnie.
– Wszystko w porządku?
– Tak.
– Jesteś pewna? Wyglądasz, jakbyś była przygnębiona.
– Nie jestem.
– W porządku. — Dotyka mojego ramienia. – Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, prawda? To, że się ożeniłem, niczego między nami nie zmienia. Wciąż jestem twoim... — Uśmiecha się. – No cóż, teraz jestem twoim wujkiem. Tym bardziej zawsze możesz zawsze na mnie liczyć.
Wujkiem.
Zabolało.
– Wiem — mówię cicho. – Dziękuję.
Wracam do stołu. Alina patrzy na kasetę.
– Co to?
– Slowdive.
– Nie słyszałam o takim zespole.
– Ja też nie.
Chowam kasetę do kieszeni sukienki. Patrzę na ciocię i Kubę. Jak się śmieją, jak tańczą, jak bardzo są szczęśliwi.
A ja siedzę i czuję, jak wszystko się kończy.
---
18 maja 1996, sobota, 23:40. Wpis w pamiętniku
Ciocia wyszła dziś za mąż. Wyglądała przepięknie. Kuba patrzył na nią tak, jakby była jedyną osobą na całym globie.
Wszyscy byli szczęśliwi. Alina płakała ze szczęścia. Babcia (o dziwo!) też płakała. Nawet dziadek wyglądał na wzruszonego.
A ja udawałam, że też się cieszę.
Kuba dał mi dziś kasetę. Slowdive. Powiedział, że jest melancholijna, ale piękna. Powiedział, że wciąż mogę z nim rozmawiać. Że to, że się ożenił, nic nie zmienia.
Ale WSZYSTKO się zmieniło.
On jest teraz moim wujkiem. Nie tylko chłopakiem cioci. RODZINĄ.
Wiem, że jestem idiotką. Wiem, że on nigdy nie był mój. Wiem, że ta cała pseudo wielka miłość jest tylko w mojej głowie.
Ale ta świadomość nie przynosi mi żadnej ulgi. Wręcz przeciwnie.
Ciocia wyprowadza się. Będą mieszkać na drugim końcu miasta. Nie będę już ich wydawać tak często jak dotychczas. Może raz w miesiącu. Może jeszcze rzadziej.
Wszyscy mówią, że powinnam się cieszyć, bo teraz będę miała swój pokój. Ale ja nie chcę swojego pokoju. Chcę, żeby wszystko było jak dawniej.
Ale nic nie będzie jak dawniej. I muszę się z tym pogodzić.
Mam dwanaście lat. Pod koniec sierpnia skończę trzynaście. Moje ciało powoli się zmienia — widzę to. Babcia każe mi nosić stanik. Włosy na ciele już się pojawiają. Pierwsze zmiany.
Ale to tak naprawdę nic nie zmienia. Nadal jestem dzieckiem. Nadal jestem nikim.
A Kuba jest teraz moim wujkiem. I to, co czuję, jest jeszcze bardziej obrzydliwe niż wcześniej.
Może to dobrze, że prawie nie będę go widzieć.
Może to mi pomoże zapomnieć.
Ale nie wiem, czy chcę zapomnieć.
Bo to uczucie — to tragiczne, jednostronne, zakazane uczucie — to jedyna rzecz, która sprawia, że czuję się żywa.
I to cała moja historia. Cicha. Niewidzialna. Tragiczna. Ale moja.
Chapter Text
28 sierpnia 1997, czwartek, 15:45.Pokój Emilki (dawny pokój cioci Sary)
Mój pokój. Nie cioci. Nie wspólny z Aliną. Mój.
Ściany są teraz szare — Sama wybrałam ten kolor. Dziadek pomalował je w lipcu. Plakaty The Cure, Bauhaus i Siouxsie wiszą nad łóżkiem. Na biurku stoi komputer — ten sam, w którym piszę pamiętnik. Obok stos kaset od Kuby. Regał pełen książek.
To jest moja przestrzeń. Mój azyl.
Leżę na łóżku i czytam „Portret Doriana Graya”. Już trzeci raz. Jestem zakochana w lordzie Henrym — w jego cynizmie, jego błyskotliwości, jego pogardzie dla konwencji. To oczywiście głupie, zakochiwać się w fikcyjnym bohaterze. Ale za to bezpieczne. Lord Henry nie może mnie zranić. Nie może się zdystansować. Nie może zostać czyimś mężem.
Za ścianą słyszę kaszel babci. Suchy, długi, bolesny. Potem znów nastaje cisza.
Babcia choruje od trzech tygodni. Zapalenie płuc. Leży w łóżku i praktyczne nie wstaje. Dziadek próbuje się nią zajmować, ale już teraz musi latać na jakieś rady nauczycielskie do szkoły. Alina pomaga jak tylko może— gotuje, sprząta, zmienia pościel. Ja... ja też staram się pomagać, ale z moim MPD to trudne. Zmiana pościeli, sprzątanie, gotowanie — to wszystko wymaga równowagi, która jest u mnie towarem deficytowym.
Mama się wykręca. „Tomek jest wymagający”, „Mam dużo egzaminów poprawkowych na uczelni”, "Przyjdę w weekend". Weekend mija, ona nadal nie przychodzi.
A ciocia jest w ciąży. Zagrożonej ciąży. Leży w łóżku od paru dni. Lekarz kazał jej się nie przemęczać. Kuba zajmuje się nią — gotuje, sprząta, chodzi na zakupy. I przychodzi tutaj, żeby pomóc dziadkowi.
Przychodzi codziennie.
---
Myślałam, że to uczucie umarło śmiercią naturalną. Przez ten rok po ich ślubie widziałam go może z dziesięć razy. Święta, urodziny cioci, kilka rodzinnych obiadów. Był miły, uprzejmy, ale wyraźnie zdystansowany. Pytał o naukę, o książki, czasami przynosił kasetę. To wszystko.
I powoli przestawałam o nim myśleć. Zaczęłam fantazjować o lordzie Henrym, o Dorinie Grayu, o fikcyjnych mężczyznach żyjących jedynie na kartach książek.
Ale teraz Kuba jest tutaj. Codziennie. I wszystko wróciło.
---
Słyszę pukanie do drzwi.
– Proszę.
Drzwi otwierają się. Kuba staje w progu. Ma na sobie ciemne dżinsy i szary t-shirt. Włosy krótsze niż rok temu, ale wciąż ciemne, wciąż lekko potargane.
– Cześć, Emi.
– Cześć.
– Jak tam babcia?
– Kaszle. Ale dziadek mówi że jest lepiej niż wczoraj.
– To dobrze. — Wchodzi do pokoju, rozgląda się. – Ładnie się tu urządziłaś.
– Dziękuję.
– Portret Doriana Graya? — Patrzy na książkę w moich dłoniach. – Który raz to czytasz?
– Trzeci.
Uśmiecha się.
– Wiem, co cię w tym pociąga. Lord Henry. Ten cynizm, ta inteligencja.
Czuję, jak twarz mi płonie.
– Może.
– To dobra książka. Ale pamiętaj — Dorian kończy źle.
– Wiem.
– Wiem, że wiesz. — Siada na krześle przy biurku. – Słuchaj, dziadek poprosił mnie, żebym cię zabrał na spacer. Mówił, że nie wychodziłaś z domu od tygodnia. Podobno Irena zrezygnowała z bycia twoją opiekunką?
– Nie wychodzę,bo pomagam. Znaczy, staram się pomagać. I tak, Irena zrezygnowała. Wyprowadziła się do Wrocławia.
– Wiem, że się starasz. Ale potrzebujesz świeżego powietrza. Dawaj. Tylko na pół godziny. Zrobimy jedno okrążenie po parku.
Nie chcę. Ale jednocześnie chcę. Chcę być z nim. Chcę, żeby na mnie patrzył. Chcę, żeby ze mną rozmawiał.
– Dobrze, pójdę.— mówię.
---
28 sierpnia 1997, czwartek, 16:15. Park
Idziemy powoli przez park. Kuba idzie obok, dopasowuje tempo do mojego. Jest ciepło, słonecznie, ale wiatr niesie już zapach jesieni.
– Jak się czujesz? — pyta.
– Całkiem dobrze.
– Serio?
Patrzę na niego. On świdruje mnie tym swoim spokojnym, uważnym wzrokiem.
– Naprawdę — odpowiadam.
– Sara martwi się o ciebie. Mówi, że jesteś... wycofana.
– Zawsze jestem wycofana. - Wzruszam obojętnie ramionami.
– Nie w ten sposób. Mówi, że prawie z nią nie rozmawiasz. Że gdy jeszcze do was przyjeżdżała, ty zamykałaś się w pokoju.
Milczę. Bo to prawda. Gdy ciocia przyjeżdżała — a przyjeżdżała rzadziej niż obiecywała, może raz na dwa tygodnie, chociaż z Kubą jeszcze rzadziej, zazwyczaj była sama— ja udawałam, że jestem zajęta. Że czytam książki, słucham muzyki, piszę w pamiętniku, odrabiam lekcje. Nie wychodziłam. Nie rozmawiałam
Bo nie chciałam widzieć jej szczęścia. Nie chciałam widzieć jej brzucha, który rośnie. Nie chciałam słuchać, jak mówi o dziecku, o przyszłości,o życiu z Kubą.
– Emilka? — Kuba zatrzymuje się. – Co się dzieje?
– Nic.
– Nie wygląda mi to na „nic".
Patrzę na niego. Słońce za plecami Kuby tworzy aureolę wokół jego głowy. Wygląda jak postać z obrazu. Jak ktoś nieosiągalny.
– Po prostu... dużo się dzieje — mówię w końcu. – Babcia jest chora. Dziadek jest zmęczony. Mama nie przychodzi. Ciocia jest w zagrożonej ciąży. To wszystko jest... trudne.
– Wiem. — Dotyka mojego ramienia. Lekko, przez sekundę. – Ale jesteś silna, Emilia. Silniejsza niż myślisz.
Patrzę na jego dłoń. Już nie ma jej na moim ramieniu. Ale wciąż czuję jego ciepło.
I nagle wszystko wraca.
– Idziemy — mówi. – Jeszcze jedno okrążenie. Powiedz mi, co czytasz oprócz Wilde'a.
I idziemy. I rozmawiamy. I przez te pół godziny udaję, że jest normalnie. Że Kuba nie jest moim wujkiem. Że nie jestem w nim zakochana.
Że to dotknięcie nic nie znaczyło.
---
29 sierpnia 1997, piątek, 10:30.Pokój Emilki
Kuba znowu przyszedł. Przyniósł nową porcję leków dla babci. Został na herbatę z dziadkiem. Potem zapukał do moich drzwi.
– Emi, mogę wejść?
– Proszę.
Wchodzi z małą paczuszką.
– Mam coś dla ciebie. — Podaje mi kasetę. Faith. The Cure. – Wiem, że masz już Disintegration, ale to jest... mroczniejsze. Bardziej surowe.
Biorę kasetę. Patrzę na okładkę.
– Skąd wiedziałeś, że mi się spodoba?
– Bo cię znam. — Uśmiecha się. – Może już nie tak dobrze jak kiedyś, ale znam. Lubisz rzeczy mroczne. Rzeczy tragiczne.
Serce bije mi szybciej.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. — Siada na krześle. – Słuchaj, Sara prosiła, żebym cię zapytał... Może przyjedziesz do nas w ten weekend? Sarcia bardzo chce cię zobaczyć. Mówi, że tęskni.
– Nie mogę. Babcia...
– Babci już zdecydowanie lepiej.
– Nie wiem...
– Proszę. — Patrzy na mnie znacząco. — Sarze bardzo zależy.
Patrzę na niego. I nagle myślę — jeśli przyjadę, to on też tam będzie. Może będziemy razem jedli obiad. Może będziemy rozmawiali. Może on znowu dotknie mojego ramienia.
– Dobrze — mówię. – Przyjadę.
Uśmiecha się.
– Wspaniale. Będę po ciebie jutro. O dwunastej?
– Pewnie. O dwunastej.
Wychodzi. Ja zostaje z kasetą w dłoni. I ze szybciej bijącym sercem.
Bo to dotknięcie. To spojrzenie. Ta kaseta.
To wszystko coś znaczy. Musi znaczyć.
Prawda?
---
29 sierpnia 1997, piątek, 23:50. Wpis w pamiętniku.
Myślałam, że już się odkochałam. Przez rok prawie go nie widywałam. I powoli zapominałam. Zaczęłam zakochiwać się w postaciach z książek — bezpiecznych, fikcyjnych, niemożliwych.
Ale Kuba przychodzi. Codziennie. Pomaga dziadkowi. Przynosi leki dla babci. Zabiera mnie na spacery.
I wszystko wraca.
Wczoraj dotknął mojego ramienia. Tylko przez sekundę. Ale czułam ten dotyk jeszcze długo potem. Ciepło jego dłoni. Łagodność gestu.
Dziś przyniósł mi kasetę. Powiedział, że mnie zna. Że pamięta, co lubię.
I zaprosił mnie do siebie. Do swojego mieszkania. Do mieszkania, które dzieli z ciocią.
Wiem, że to był tylko gest życzliwości z jego strony. Wiem, że on jest po prostu miły. Że troszczy się o mnie, bo jestem siostrzennicą jego żony. Bo widzi, że mam ciężko. Bo jest dobrym człowiekiem.
Ale moja głowa zaczyna interpretować wszystko po swojemu. To dotknięcie. To spojrzenie. Ta kaseta.
Może to coś znaczy. Może on widzi we mnie kogoś więcej niż dziecko?
Nie. To idiotyczne. Kuba kocha ciocię. Ona jest w ciąży. Mają wspólne życie.
A ja mam czternaście lat. Skończyłam je niedawno. Moje ciało się zmienia — piersi, biodra, wszystko. Ale wciąż jestem dzieckiem. Wciąż jestem jego siostrzennicą.
I to uczucie jest jeszcze bardziej intensywne niż rok temu. Jeszcze bardziej popieprzone.
Ale nie mogę przestać. Nie mogę przestać o nim myśleć. Nie mogę przestać interpretować każdego gestu, każdego słowa, każdego spojrzenia.
Jadę do nich jutro. Będę w ich mieszkaniu. Będę widzieć, jak żyją. Jak funkcjonują. Jak bardzo się kochają
I może to mnie otrzeźwi. Może wtedy w końcu zrozumiem, że to wszystko jest tylko w mojej głowie.
A jeśli nie?
Chapter Text
30 sierpnia 1997, sobota, 11:50 Pokój Emilki
Stoję przed lustrem i przyglądam się sobie. Włosy rozpuszczone, grzywka ułożona na bok jak zawsze. Szary t-shirt, długa biała spódnica do kostek. Ubrania są bezkształtne, nie chcę by ktokolwiek zauważył zmiany w moim ciele, nie czuję się z nimi dobrze. Wybrałam najnormalniejsze rzeczy z mojej szafy.
Ale i tak trzykrotnie sprawdziłam, czy wyglądam dobrze.
To głupie, myślę. Jadę do cioci. Do cioci i jej męża. To NIE jest randka. To wizyta rodzinna.
Ale serce bije mi szybciej.
Alina wchodzi do mojego pokoju, jak zwykle bez pukania.
- Gotowa? Kuba zaraz będzie.
- Wiem.
Patrzy na mnie uważnie.
- Ładnie wyglądasz.
- Zawsze tak wyglądam.
- Ale jest jakoś... inaczej. - Przechyla głowę. - Umalowałaś się?
- Nie.
- Trochę tak.
Czuję, jak twarz mi płonie. Rzeczywiście użyłam odrobinę tuszu do rzęs. I położyłam trochę różu na policzki. Ledwo widocznego. Prawie niezauważalnego.
- To nic takiego - mówię.
Alina uśmiecha się dziwnie.
- Jesteś podekscytowana wizytą u cioci?
- Niekoniecznie.
- To dlaczego tak...
Dzwonek do drzwi przerywa śledztwo Alki. Kuba.
- Idę. Pa!
Wychodzę z pokoju. Kątem oka dostrzegam jak Alina uśmiecha się w moją stronę, ale jest coś podejrzanego w tym uśmiechu.
---
30 sierpnia 1997, sobota, 12:20. W samochodzie
Kuba prowadzi spokojnie. Radio gra cicho - jakiś jazz. Jego dłonie na kierownicy są pewne, spokojne. Obserwuję go kątem oka.
- Sara bardzo się cieszy, że przyjedziesz - mówi. - Ostatnio czuje się bardzo samotna. Nie może wychodzić, a ja pracuję albo jestem u was.
- Rozumiem.
- Przygotowała dla nas coś pysznego. Wbrew zaleceniom lekarza, ale nie dałem rady jej powstrzymać. - Uśmiecha się. - Naleśniki z serem. Pamiętasz, jak robiła je dla ciebie, gdy byłaś mała? Sarcia opowiadała mi o tym tysiąc razy.
- Pamiętam.
Zapada cisza. Patrzę przez okno. Mijamy ulice, których nie znam. Ta część miasta jest inna - więcej zieleni, nowe budynki, szerokie chodniki.
- Jak się czujesz? - pyta nagle.
- Dobrze.
- Naprawdę?
Patrzę na niego. On zerka na mnie przelotnie, po czym wraca wzrokiem na drogę.
- Wiem, że to dla ciebie trudny czas - mówi. - Babcia, zaraz zaczynasz ósmą klasę... Ale jeśli kiedykolwiek będziesz chciała porozmawiać... - Zawiesza głos. - Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść, prawda?
Serce bije mi mocniej.
- Wiem.
- Dobrze. Bo traktuję cię poważnie, Emilia. Zawsze traktowałem. Nie jesteś dla mnie tylko dzieckiem.
„Nie jesteś dla mnie tylko dzieckiem."
Te słowa zostają. Osadzają się cicho w mojej głowie.
- Dziękuję - mówię.
Reszta drogi mija nam w milczeniu. Ale to dobre milczenie. Ciepłe.
---
30 sierpnia 1997, sobota, 12:45. Mieszkanie Kuby i cioci Sary
Mieszkanie jest małe, ale przytulne. Salon połączony z kuchnią, wąski korytarz, drzwi do sypialni i łazienki. Wszystko jest jasne, pełne światła. Na ścianach plakaty, zdjęcia, półki z książkami i płytami.
Ciocia siedzi na kanapie. Brzuch ma już wyraźnie zaokrąglony. Włosy ma związane w niedbały kok. Twarz blada, ale uśmiechnięta.
- Emilka! - Wyciąga ręce. - Chodź tutaj, kochanie.
Podchodzę powoli. Przytula mnie.
- Boże, jak ty wyrosłaś! I jak ładnie wyglądasz.
- Dziękuję, ciociu.
- Siadaj, siadaj. Kuba, przynieś jej coś do picia. Mamy colę, herbatę...
- Colę poproszę. - mówię.
Kuba znika w kuchni. Ciocia patrzy na mnie z
tym swoim ciepłym, badawczym wzrokiem.
- Tęskniłam za tobą - mówi cicho. - Wiem, że ostatnio rzadko przyjeżdżam. Ale ta ciąża...
- Rozumiem, naprawdę rozumiem.
- To trudniejsze niż myślałam. Lekarze każą mi tylko leżeć. Mówią, że każdy wysiłek to ryzyko. - Dotyka brzucha. - Ale warto. Prawda?
- Pewnie tak.
Patrzy na mnie dziwnie.
- Pewnie?
- Na pewno. - poprawiam się szybko.
Kuba wraca z colą. Podaje mi szklankę. Nasze palce stykają się na moment. Czuję prąd.
- Emilka, pokażesz mi swój nowy pokój, następnym razem gdy u was będę? - pyta ciocia. - Kuba mówił, że ładnie go urządziłaś.
- Kiedyś na pewno. Teraz powinnaś odpoczywać,a nie myśleć o odwiedzinach, ciociu.
- Masz rację. - Wzdycha. - Ale opowiedz mi o nim. Jakie kolory wybrałaś?
Opowiadam. O szarych ścianach, plakatach, książkach. Ciocia słucha uważnie, kiwa głową. Kuba stoi oparty o framugę drzwi i też słucha. Co jakiś czas się uśmiecha.
Widzę to. Widzę ich wspólne życie. Małe mieszkanie, wspólne decyzje, wyobrażam sobie te ich wspólne śniadania. Oczyma wyobraźni widzę przyszłość - dziecko, rodzina, szczęście.
I wiem, że nie ma w tym miejsca dla mnie.
---
30 sierpnia 1997, sobota, 14:30 Mieszkanie Kuby i cioci Sary - po obiedzie
Naleśniki były pyszne. Jedliśmy przy małym stoliku w salonie. Ciocia opowiadała o ciąży, o dziecku, o tym, jak urządzają kącik dziecięcy. Kuba wtrącał swoje pięć groszy, śmiał się.
Ja siedziałam, jadłam i udawałam, że słucham uważnie.
Teraz ciocia śpi na kanapie. Kuba zmywa naczynia w kuchni. Ja siedzę w fotelu i patrzę na półkę z książkami.
- Możesz coś pożyczyć, jeśli chcesz - mówi Kuba, wychodząc z kuchni. - Sara na pewno nie będzie miała nic przeciwko.
Wstaję i podchodzę do półek. Przesuwam palcem po grzbietach. Norwid, Miłosz, Szymborska, Herbert. I nagle widzę coś znajomego. Lolita.
Wyciągam książkę. To to samo wydanie, które czytałam dwa lata temu.
- Nabokov - mówi Kuba, stając obok mnie. - Często wracasz do Lolity?
- Nie. Ostatni raz czytałam ją dwa lata temu.
- To dobrze. - Głos ma poważny. - Bo to bardzo niebezpieczna książka dla kogoś w twoim wieku.
- Już mi to mówiłeś. Właśnie te dwa lata temu.
- I nadal tak myślę. - Patrzy na mnie. - Humbert był potworem, Emi. Zniszczył życie dziecka. To nie była miłość.
- Wiem.
- Naprawdę wiesz?
Patrzę mu w oczy. Kuba patrzy na mnie poważnie, spokojnie, ale w jego wzroku kryje się coś więcej. Ostrzeżenie. Stoi tak blisko. Czuję zapach jego wody kolońskiej - coś drzewnego, ciepłego.
- Wiem. Naprawdę wiem. - Powtarzam.
- Bo nie chciałbym, żebyś... - Zawiesza głos. - Żebyś romantyzowała coś, co nie jest romantyczne.
- Nie romantyzuję.
- W porządku. - Uśmiecha się lekko. - Przepraszam. Czasami zapominam, że już nie jesteś dzieckiem.
„Już nie jesteś dzieckiem."
Znowu te słowa. Osadzają się we mnie. Głęboko.
- Muszę wracać - mówię nagle. - Dziadek...
- Oczywiście. Odwiozę cię.
---
30 sierpnia 1997, sobota, 15:30. W samochodzie - droga powrotna
Jedziemy w milczeniu. Patrzę przez okno. Myślę o tym, co powiedział. „Już nie jesteś dzieckiem." „Nie jesteś dla mnie tylko dzieckiem."
Co to znaczy?
Czy to oznacza, że czuje coś więcej?
Czy to tylko życzliwość? Uprzejmość?
Nie wiem. Nie potrafię dostrzec różnicy.
- Emi? - Kuba przerywa ciszę. - Wszystko w porządku?
- Tak.
- Jesteś pewna? Wyglądasz, jakbyś się nad czymś zastanawiała.
- Myślę o babci.
To kłamstwo.
- Rozumiem. - Kiwa głową. - Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebować... pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Wiem.
- To dobrze.
Reszta drogi mija nam w milczeniu. Gdy docieramy pod mój blok, Kuba wychodzi z samochodu i pomaga mi wysiąść.
- Dzięki za dzisiaj - mówi. - Sara naprawdę bardzo się za tobą stęskniła.
- Ja za nią też.
- Naprawdę?
Patrzymy na siebie. Słońce świeci Kubie w oczy, sprawiając, że stają się o ton jaśniejsze.
- Naprawdę - mówię.
Uśmiecha się.
- To dobrze. - Patrzy na mnie jeszcze chwilę. - Uważaj na siebie, Emilka.
- Ty też.
Wchodzę do mieszkania. Zamykam drzwi, patrzę przez okno. Kuba stoi jeszcze przy samochodzie i patrzy w stronę naszych okien. Potem wsiada i odjeżdża.
A ja zostaje z tym ciepłem w sercu. Z tymi słowami w głowie.
„Już nie jesteś dzieckiem."
---
30 sierpnia 1997, sobota, 23:55
Wpis w pamiętniku
Byłam dzisiaj u cioci i Kuby. W ich mieszkaniu. Widziałam, jak żyją. Widziałam ich szczęście, słuchałam o ich planach.
I wiem, że nie ma w nich dla mnie miejsca.
Ale... Kuba powiedział dziś coś znaczącego. Dwa razy. Powiedział, że już nie jestem dzieckiem. Że nie jestem dla niego tylko dzieckiem.
Co to znaczy?
Czy cokolwiek znaczy?
Moja głowa zaczyna szukać znaczeń tam, gdzie najprawdopodobniej wcale ich nie ma. To dotknięcie, gdy podawał mi colę.
To spojrzenie przy półce z książkami.
Te słowa.
Może to coś znaczy?
A może to po prostu moja nadinterpretacja. Może Kuba jest po prostu miły. Troszczy się o mnie, bo jestem rodziną. Bo jestem siostrzenicą jego żony.
Nie wiem.
Ale wiem jedno. To uczucie wymyka się mi spod kontroli.
I to mnie przeraża.
Bo on jest moim wujkiem. Jest żonaty. Jego żona jest w ciąży. Mają wspólne życie, wspólną przyszłość.
A ja mam czternaście lat. Mam MPD. Mam ciało, które się zmienia, ale w jego oczach wciąż jestem dzieckiem.
Ale czy na pewno?
Bo jego dzisiejsze słowa sugerują coś zupełnie innego. Ale może tylko chcę, żeby sugerowały.
Już niczego nie jestem pewna. Wszystko mi się miesza. Wszystko jest zakazane i niemożliwe i niewłaściwe.
Ale nie umiem przestać o nim myśleć.
Jestem nimfetką. Aczkolwiek pewnie tylko w mojej własnej głowie.
Ale to wystarczy, żebym wszystko skomplikowała.
---
2 września 1997, wtorek, 16:00 Park
Kuba znowu zabiera mnie na spacer. Już nawet nie liczę który to raz. Dziadek go o to prosi- mówi, że potrzebuję świeżego powietrza, że siedzę zamknięta w pokoju.
Ale ja wiem, że Kuba nie musi się zgadzać. Mógłby odmówić. Mógłby powiedzieć, że jest zajęty.
A jednak przychodzi.
Idziemy wzdłuż alejki. Jesień pojawia się na horyzoncie - liście zaczynają żółknąć, powietrze jest już inne, nawet jeśli wciąż upalne.
- Jak tam babcia? - pyta.
- Lepiej. Dzisiaj wstała na obiad.
- To świetnie.
Milczymy przez chwilę.
- Emi, mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie.
- Dlaczego oddalasz się od Sary?
Zatrzymuję się. Patrzę na niego.
- Nie oddalam.
- Oddalasz. Sara to widzi. Gdy u nas byłaś, wyraźnie unikałaś jej wzroku. Nie rozmawiasz z nią tak jak kiedyś.
Odwracam wzrok.
- Po prostu...
- Emilka. - Jego głos jest łagodny, lecz stanowczy. - Powiedz mi prawdę. Proszę.
Patrzę na niego. On patrzy na mnie. Czeka.
- Nie wiem, jak z nią rozmawiać - mówię w końcu. - Wszystko się zmieniło. Ona ma swoje życie. Ciebie. Zaraz będziecie mieć dziecko. A ja... ja jestem tylko siostrzenicą, o którą troszczy się z obowiązku.
- To nieprawda.
- To prawda.
- Nie. Sara cię kocha. Bardzo cię kocha. To, że ma własne życie, nie zmienia niczego między wami.
Milczę. Bo wiem, że ma rację. Ale jednocześnie...
- To trudne - mówię cicho. - Patrzeć na jej szczęście. Wiedzieć, że ja nigdy nie będę miała czegoś takiego.
Kuba zatrzymuje się. Odwraca się do mnie. Kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo... - Głos mi się łamie. - Bo jestem inna. Bo jestem kaleką. Bo nikt nigdy nie będzie mnie chciał tak, jak ty chcesz ją.
Jego twarz zmienia się. Staje się miękka, z nutą smutku.
- Emi. - Ściska lekko moje ramię. - Nie mów tak. Jesteś niezwykła. Inteligentna, wrażliwa, piękna. Ktoś cię pokocha. Obiecuję.
Piękna.
Powiedział że jestem piękna.
Patrzymy sobie w oczy. Jego dłoń wciąż leży na moim ramieniu. Czuję ciepło. Czuję prąd.
I nagle wszystko staje się jasne. To nie jest tylko w mojej głowie. To coś więcej. To MUSI być coś więcej.
- Kuba... - zaczynam.
Ale on cofa rękę. Odwraca wzrok, jakby mój widok wypalał mu oczy.
- Wracajmy. Już czas. Dziadek pewnie się martwi
I wracamy. Ale coś się zmieniło. Coś między nami.
I nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
---
2 września 1997, wtorek, 23:45.Wpis w pamiętniku
Powiedział, że jestem piękna.
Stał tak blisko. Dotykał mojego ramienia. Patrzył na mnie tak... tak jakby naprawdę czuł coś więcej.
I przez moment myślałam, że coś powie. Że przyzna się do czegoś. Do tego, co jest między nami.
Ale potem się wycofał. Powiedział, że musimy wracać.
Ja do domu. On do swojej żony.
Nie wiem, co to wszystko znaczy. Czy on czuje to samo? Czy to tylko moja wyobraźnia?
Ale powiedział „piękna”. Nikt nigdy nie nazwał mnie piękną.
I nie był to tylko pusty komplement. To było coś innego. Głębszego.
Przynajmniej tak mi się wydawało.
Ale może tylko chcę, żeby takie było. Może nadinterpretuję każdy gest, każde słowo, bo desperacko szukam oznak, że on też mnie kocha.
Że nie jestem dla niego tylko siostrzenicą.
Ale nawet jeśli... nawet jeśli on mnie kocha... czy to tak naprawdę cokolwiek zmienia?
Kuba jest żonaty. Z moją ciocią. Ona jest w ciąży. Tworzą rodzinę.
A ja mam czternaście lat. Jestem jego siostrzenicą. To by było kazirodztwo. Coś absolutnie obrzydliwego, popieprzonego.
Ale nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedział.
Piękna.
Chapter Text
5 września 1997, piątek, 17:15 Park
Upał. Jak na wrzesień, jest niewiarygodnie gorąco. Słońce bezlitośnie przypieka, powietrze jest gęste, lepkie. Kuba przyszedł po mnie o piątej. Dziadek już nawet nie musi prosić go o pomoc - po prostu kiwa z zadowoleniem głową, kiedy Kuba się pojawia.
Idziemy wolno. Ja w lekkim przewiewnym t-shircie i niebieskiej długiej spódnicy. Kuba w ciemnych dżinsach i szarej koszulce. Widać, że też mu gorąco - włosy ma wilgotne, przykleja się do czoła. Doprawdy, czasami nie rozumiem jego wyborów ubraniowych.
- Może usiądziemy? - pyta, wskazując na ławkę w cieniu.
- Dobrze.
Siadamy. Kuba wyciąga z plecaka butelkę wody, pije długo. Potem podaje mi.
- Napij się.
Biorę butelkę. Nasze palce stykają się na moment. Znów ta elektryczność. Piję. Woda jest letnia, ale przynajmniej wilgotna.
- Dzięki.
Milczymy. Kuba patrzy przed siebie. Ja patrzę na niego. Profil jego twarzy - prosty nos, łagodna szczęka, lekko zmarszczone czoło. Wygląda na zmęczonego.
- Jak się czuje ciocia? - pytam, ale tak naprawdę nie chcę wiedzieć.
- Lepiej. Była dzisiaj u lekarza. Mówił, że wszystko w porządku. - Odwraca się do mnie. - Ale wciąż musi leżeć. Aż do porodu.
- To długo.
- Właśnie. - Wzdycha. - Sara bardzo źle to znosi. Czuje się bezużyteczna. Próbuję jej pomóc, podnieść ją na duchu ale... - Przerywa. - Przepraszam. Nie powinienem cię tym obarczać.
- Nie,w porządku. Naprawdę rozumiem.
Patrzy na mnie długo.
- Jesteś... taka dojrzała jak na swój wiek - mówi w końcu. - Większość czternastolatek nie chciałaby słuchać o problemach dorosłych.
- Najwyraźniej nie jestem typową czternastolatką. - Odpowiadam z ledwo ukrywaną dumą.
- Wiem. - Uśmiecha się lekko, aczkolwiek jest coś smutnego w tym uśmiechu. - Zawsze to wiedziałem.
Znów to czuję. Te ciężkie, gęste napięcie między nami.
Kuba odwraca wzrok. Patrzy przed siebie.
- Sara pytała. - mówi po chwili - czy możemy wpaść do was w niedzielę? Na obiad.
- Pewnie, przyjeżdżajcie.
- Chciałaby spędzić z tobą trochę czasu. Mówi, że bardzo za tobą tęskni.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Bo nie chcę widzieć ich razem. Nie chcę widzieć ich szczęścia. Nie mogę tego znieść.
- Emi? - Kuba nachyla się lekko. - Co się dzieje?
- Nic.
- Znowu kłamiesz.
Jest tak blisko. Widzę kropelki potu na jego czole. Widzę, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada.
- Po prostu... - zaczynam, ale urywam. Nie chcę wyznać mu prawdy, ale nie umiem też kłamać na zawołanie. Zresztą,nie chcę go okłamywać.
- Tak?
- Nic. Przepraszam. Jestem tylko zmęczona.
Patrzy na mnie uważnie. Potem wyciąga dłoń i odgarnia mi kosmyk włosów z twarzy. Delikatnie. Powoli.
- Wyglądasz na zmęczoną - Głos Kuby jest cichy,miękki. - Może powinnaś więcej spać?
Jego palce dotknęły mój policzek. Czuję ciepło tego gestu, nawet gdy już cofnął rękę.
- Może. - odpowiadam.
Cokolwiek między nami jest, jest coraz trudniejsze do zignorowania.
---
7 września 1997, niedziela, 14:00 Kuchnia
Obiad. Ciocia, tak jak chciała przyjechała razem z Kubą. Babcia przygotowała rosół i kotlety z ziemniakami. Zdecydowanie czuje się już lepiej. Po chorobie została jej jedynie bladość. Ciocia pomaga Alinie nakrywać do stołu - mimo protestów dziadka, który mówi, że powinna odpoczywać.
- Nie mogę leżeć w nieskończoność. - odpowiada ciocia, uśmiechając się. - Oszaleję.
- Ale lekarz...
- Lekarz pozwolił mi na krótkie wyjścia i lekkie aktywności. Prawda, Kubusiu?
Kuba kiwa głową, ale wygląda na zaniepokojonego.
- Krótkie i lekkie. - podkreśla.
Ciocia siada obok niego. Kuba automatycznie kładzie dłoń na jej ramieniu, głaszcze je delikatnie, jakby miał to we krwi. Ona się uśmiecha i przykrywa jego dłoń swoją.
Patrzę na to i czuję coś ostrego w środku. Zazdrość. Pierdolona zazdrość.
- Emi, jak tam nauka? - pyta ciocia.
- Dobrze.
- Zaczęłaś już ósmą klasę, prawda?
- Tak.
- I jak? Dużo nauki?
- Nie, jest w porządku.
Rozmowa jest sztuczna, napięta. Ciocia się stara, ale ja nie potrafię odpowiadać inaczej niż monosylabami. Widzę, jak Kuba patrzy na mnie z niepokojem.
- Emila czyta Wilde'a - wtrąca nagle. -
Portret Doriana Graya. Już trzeci raz.
Ciocia unosi brwi.
- Naprawdę? Zawsze byłaś mądrą dziewczynką, ale Wilde...
- Ma czternaście lat, Saro - mówi dziadek. - To odpowiedni wiek na Wilde'a.
- Ja czytałam go dopiero na studiach...
- Bo ty nie jesteś Emilką. - Dziadek uśmiecha się do mnie. - Nasza Emilia ma niezwykły umysł.
Czuję, jak twarz mi płonie. Nie wiem czemu, ale nienawidzę być chwalona, nawet za rzeczy za które faktycznie warto mnie chwalić.
- Co ci się w nim podoba? - pyta Kuba. - W Dorianie.
Przeszywam go wzrokiem.
- Lord Henry. To, jak patrzy na świat. Ten cynizm, ta inteligencja.
- Ale on niszczy Doriana.
- Wiem. Ale właśnie to jest fascynujące.
Kuba patrzy na mnie dziwnie. Jakby próbował powiedzieć coś więcej, niż da się powiedzieć słowami.
- Moc może być niebezpieczna, krzywdząca - mówi.
- Wiem.
Mierzymy się wzrokiem. Znów to napięcie. Ciężkie. Jakby coś niewypowiedzianego wisiało w powietrzu.
Ciocia spogląda na nas, wyraźnie zdziwiona, ale nic nie mówi.
---
9 września 1997, wtorek, 18:00 Pokój Emilki.
Kuba znowu jest u nas. Tym razem nie po to, żeby mnie zabrać na spacer - jest zdecydowanie za gorąco. Przyszedł, żeby przynieść babci leki, które musi jeszcze przez jakiś czas brać, nawet jeśli wszystko wydaje się być okej. Podobno zapalenie płuc lubi wracać. Dziadek w ramach podziękowań zaprosił zięcia na herbatę.
Siedzę przy biurku i próbuję odrabiać lekcje. Matematyka. Nienawidzę matematyki. Nie potrafię się skupić. Myślę o Kubie. O tym, jak odgarnął mi włosy. O tym, jak na mnie patrzy.
Od matmy uratowało mnie pukanie do drzwi.
- Proszę.
Kuba wchodzi. Zamyka za sobą drzwi.
- Dziadek prosił, żebym ci to przyniósł. - Podaje mi książkę. Mistrz i Małgorzata.
- Już to czytałam.
- Wiem. Ale dziadek chce byś miała własny egzemplarz. Te wydanie to swoisty biały kruk.
Biorę książkę. Jest stara, zaczytana, z notatkami na marginesach. Dziadek kupił ją w jego ulubionym antykwariacie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Naprawdę ładnie się tu urządziłaś.
- Już mi to mówiłeś.
- Bo to prawda. - Podchodzi do regału z kasetami. - Słuchasz jeszcze tych kaset, które ci dałem?
- Tak. Cały czas.
- Których najczęściej?
- Seventeen Seconds, Pornography.
- Mroczne. - Uśmiecha się lekko. - Pasują do ciebie.
- Dlaczego?
- Bo ty też jesteś trochę mroczna. - Patrzy na mnie, głęboko. - W dobrym sensie. W pięknym sensie.
Pięknym.
Znowu to słowo.
Wstaję. Podchodzę do niego. Stoimy tak blisko, że czuję zapach jego wody kolońskiej.
- Kuba...
- Tak?
Patrzymy na siebie w ciszy. Coś jest w jego oczach. Coś, czego nie potrafię nazwać. Zagubienie. Niepewność.
- Nic - mówię w końcu. - Dziękuję za książkę.
- Nie ma za co.
Stoimy jeszcze przez moment.
- Muszę wracać do Sary. - mówi. - Uważaj na siebie, Emilka.
- Ty też.
Wychodzi. Drzwi zamykają się za nim. Zostaję sama z bijącym sercem i książką w rękach.
---
9 września 1997, wtorek, 23:50.Wpis w pamiętniku
Był dziś. Przyniósł mi książkę od dziadka. Wszedł do mojego pokoju.
Staliśmy bardzo blisko siebie. Patrzył na mnie. Powiedział, że jestem pięknie mroczna.
Widziałam coś w jego oczach. Coś, czego nie rozumiem. Nie umiem tego zinterpretować.
Czy on też jest w tym wszystkim pogubiony? Może sam nie wie, co czuje?
Napięcie pomiędzy nami jest oczywiste.
Każde spotkanie, każde spojrzenie, każde dotknięcie. To wszystko się nawarstwiło.
Ale on m nie mówi niczego dwuznacznego. Nie wyznaje uczuć. Nie flirtuje wprost. Po prostu... jest. I patrzy na mnie. I dotyka mojego ramienia, moich włosów.
A ja nie wiem, co to znaczy.
Ale coś musi. To pewne. Dlaczego przychodzi codziennie? Dlaczego patrzy na mnie tak, jak patrzy? Dlaczego dotyka mnie, choć nie musi? Musi coś czuć. Musi, nawet jeśli czuje się z tym źle.
Ciocia chyba coś wyczuła. Widziałam to na jej twarzy. Patrzyła na nas dziwnie, gdy rozmawialiśmy o książce.
Ale nic nie powiedziała.
Może ona też czuje, że coś się dzieje?
A może to tylko moja paranoja?
Nie wiem. Niczego już nie jestem pewna.
Wiem tylko, że mam czternaście lat. Że Kuba jest moim wujkiem. Że jest żonaty z moją ciocią, która jest nim w ciąży.
Powinnam się wycofać, może nawet zerwać kontakt. Powinnam postępować moralnie, tak jak mnie uczono.
Ale nie umiem się zmusić do moralności. Może w głębi duszy nawet nie chcę.
Jestem nimfetką. Zakazaną. Tragiczną. Zakochaną w kimś, kogo nigdy nie mogę mieć.
I cała ta sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli.
Ale nie chcę tego zatrzymywać.
---
11 września 1997, czwartek, 19:30. Balkon
Upał nie ustępuje. Jest prawie ósma wieczorem, a powietrze wciąż jest gorące, duszne.
Siedzę na balkonie - wąskim, ciasnym, ale z widokiem na ulicę.
Piję colę z puszki.
Słucham „A Forest” na walkmanie.
Drzwi balkonu otwierają się. Kuba.
- Mogę? - pyta.
Zdejmuję słuchawki.
- Jasne.
Wchodzi. Opiera się o barierkę. Patrzy na ulicę.
- Dziadek powiedział, że tu jesteś.
- Owszem, jestem.
- Gorąco dziś.
- Bardzo.
O dziwo rozmowa nam się nie klei. Słyszę odgłosy ulicy - samochody, gdzieś ktoś krzyczy, dziecko płacze.
- Lubisz tutaj siedzieć? - pyta.
- Czasami. Gdy chcę odpocząć od własnych myśli.
- Rozumiem. - Odwraca się do mnie. - Emi, mogę ci coś powiedzieć?
Serce zaczyna bić mi szybciej.
- Pewnie.
- Ja... - Zawiesza głos. Patrzy na mnie. - Martwimy się o ciebie. Sara i ja. Wyglądasz na... zagubioną.
- Nie jestem zagubiona.
- Jesteś. Widzę to.
Patrzymy sobie w oczy. I nagle widzę to samo zagubienie w jego oczach. Coś, czego nie rozumie. Coś, z czym nie potrafi sobie poradzić.
- Może ty też jesteś zagubiony - mówię cicho.
Zamiera. Patrzy na mnie, tak jakby właśnie go zdemaskowano.
- Co masz na myśli?
- Nie wiem. - Odwracam wzrok. - Po prostu... czasami patrzysz na mnie tak, jakbyś sam nie wiedział, co myśleć.
Kuba zamilkł na dłuższą chwilę.
- Może masz rację - mówi w końcu. - Może jestem trochę zagubiony.
- Dlaczego?
- Bo... - Przerywa. Kręci głową. - Nieważne. To skomplikowane.
- Wszystko jest skomplikowane.
Patrzy na mnie. Uśmiecha się smutno.
- Jesteś taka... stara duchem. Czasami zapominam, że masz czternaście lat.
- Może nie powinieneś zapominać?
- Może nie.
Patrzymy na siebie. Słońce zachodzi, rzucając pomarańczowe światło na jego twarz. Wygląda pięknie. Mój mroczy, zagubiony książę.
I nagle czuję, że chcę go dotknąć. Chcę coś powiedzieć. Cokolwiek.
Ale nie mogę.
Bo on musi wracać.
Do swojej żony.
Do swojego życia.
A ja muszę zostać tutaj. W swoim pokoju. Ze swoim niemożliwym, tragicznym uczuciem.
- Muszę iść - mówi w końcu. - Sara czeka.
- Wiem.
Wychodzi. Zostaję sama na balkonie. Z zachodem słońca. Z bijącym sercem.
Z poczuciem, że coś właśnie pękło.
Albo zaczęło pękać.
Chapter Text
20 października 1997, poniedziałek, 16:00. Park
Liście już opadły. Żółte, brązowe, czerwone - pokrywają alejki w parku. Jesień w pełni.
Spacerujemy wolniej niż zwykle. Upał lata dawno minął, a ja potykam się coraz częściej. Kuba zauważa każde potknięcie.
Jego ręka natychmiast pojawia tuż się pod moim łokciem.
Ostatnio już nawet nie pyta czy może mi pomóc. Po prostu pomaga.
- Laura nie spała całą noc - mówi. - Sara jest wyczerpana.
- U niemowląt to normalne, naturalne wręcz.
- Wiem. Ale to wszystko jest cholernie trudne. - Wzdycha. - Sara tam się męczy,a ja uciekam na spacery. Przykładny ze mnie mąż i ojciec,no nie? - Zaśmiał się, lecz był śmiech wyraźnie naznaczony goryczą, sarkazmem.
- Daj spokój. Każdy potrzebuje chwili wytchnienia. Nie obwiniaj się.
- Dlaczego ty zawsze tak dobrze mnie rozumiesz? - Na zmęczonej twarzy Kuby pojawił się ledwo widoczny uśmiech.
- Bo myślę logicznie.
- Nie tylko. To też empatia. Ty jesteś empatyczna, Emilka. Nawet jeśli udajesz, że nie jesteś.
Patrzę przed siebie. Nie wiem,co powiedzieć.
Dochodzimy do naszej ławki - tej samej, którą zajmujemy na każdym spacerze.
Siadamy.
Między nami jest mniej przestrzeni niż kiedyś. Nasze ramiona prawie się stykają.
- Zimno ci? - pyta.
- Trochę.
Zdejmuje szalik i podaje mi go.
- Weź.
- Nie musisz...
- Weź, Emi.
Biorę. Pachnie nim - drzewną wodą kolońską i czymś jeszcze.
Owijam sobie szalik wokół szyi.
- Lepiej? - pyta.
- Tak, o wiele.
Kuba wpatruje się we mnie. Jego wzrok zatrzymuje się na moich oczach, potem opada niżej - na usta, po czym wraca do oczu.
- Dobrze w nim wyglądasz. - mówi cicho. Serce bije mi szybciej.
- W szaliku?
- Tak. - Uśmiecha się lekko. - Możesz go zatrzymać. Mam inny.
- Nie mogę...
- Możesz. Chcę, żebyś go miała.
Zapada znacząca cisza. Patrzymy sobie w oczy. Wiatr porusza jego długimi włosami. Ma zmarszczkę między brwiami, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Kuba... - Zaczynam ostrożnie, chociaż nie wiem nawet jak zacząć.
- Tak?
Chcę zapytać. Chcę zapytać, co to wszystko znaczy. Dlaczego daje mi swój szalik? Dlaczego patrzy na mnie tak znacząco? Dlaczego spędza ze mną tyle czasu, gdy powinien być w domu z ciocią i małą Laurą?
Ale strach jest silniejszy. Zwyczajnie boję się zapytać.
- Nic - mówię. - Powinniśmy wracać.
Kiwa głową. Wstajemy. Idziemy w kierunku mojego osiedla. Szalik wciąż grzeję moją szyję. Czuję na sobie zapach Kuby przy każdym oddechu.
---
28 października 1997, wtorek, 19:30. Kuchnia
Kolacja. Babcia nakłada wszystkim placki po węgiersku. Dziadek opowiada o pracy. Alina je w milczeniu.
- Emilio, widziałam cię dziś przez okno - Zaczyna babcia nagle. - Wracałaś z Kubą z parku.
- Tak,to prawda.
- Miałaś na sobie jego szalik.
Czuję nadchodzącą falę gorąca.
- Pożyczył mi go, bo było mi zimno.
- Rozumiem. - Babcia patrzy na mnie uważnie, przenikliwie. - Często chodzisz z nim na spacery.
- Pomaga mi. Dziadek go to poprosił.
- Wiem. - Odkłada widelec. - Ale... Czy naprawdę uważasz ta cała sytuacja jest w porządku?
- Co masz na myśli, babciu?
- Spędzasz bardzo dużo czasu z mężem twojej ciotki, Emilio.
Dziadek podnosi wzrok znad talerza.
- Adelajdo,co ty sugerujesz?
- Niczego nie sugeruję,Tomaszu. Po prostu widzę że ci dwoje za bardzo się spoufalają.
- Kuba jest dobrym człowiekiem - mówi dziadek stanowczo. - Pomaga Emilce. To wszystko.
Babcia odpowiada mu milczeniem. Ale patrzy na mnie zimno, oceniająco.
Ona wie.
- Skończyłam - mówię, wstając od stołu. - Idę do mojego pokoju.
Nikt mnie nie zatrzymuje.
---
28 października 1997, wtorek, 21:00. Pokój Emilki
Leżę na łóżku i słucham „Disintegration”. Szalik Kuby wisi na krześle.
Pukanie do drzwi przerywa mi delektowanie się The Cure.
Babcia wchodzi do środka. Zamyka za sobą drzwi.
Siada na krześle - tym samym, na którym wisi szalik. Dlaczego musi mi go zasłaniać akurat teraz?
- Emilio, musimy porozmawiać.
- O czym?
- O Kubie.
- Co z nim? - Serce zaczyna być mi szybciej.
Babcia wzdycha.
- Wiem, co do niego czujesz.
- Niczego do niego nie czuję.
- Nie kłam. Widzę to. Widzę, jak na niego patrzysz. Jak się zmieniasz, gdy przychodzi. Nawet nosisz jego szalik.
- To tylko szalik, babciu. Dał mi go, bo było zimno. To wszystko.
Babcia pochyla się do przodu.
- Kochanie, rozumiem. Naprawdę rozumiem. Jakub jest przystojny, inteligentny, traktuje cię poważnie. To naturalne, że...
- Z całym szacunkiem, ale mylisz się. - przerywam ostro. - To tylko rodzinna więź, mogę za to ręczyć.
- Ale ty nie myślisz o nim jak o wujku.
- Myślę!
- Nie myślisz. - Głos babci jest łagodny, ale stanowczy. - I to jest bardzo niebezpieczne. Pomyśl o Sarze...
Patrzę tępo w ścianę, chociaż wszystko się we mnie gotuje.
Nie jestem nawet w stanie spojrzeć na babcię. Dlaczego musiała wspominać o cioci? Akurat teraz?!
- Nic się nie dzieje - mówię cicho. - Chodzimy na spacery. Rozmawiamy. To wszystko.
- Ale to, co czujesz...
- Niczego nie czuję!
Podnoszę głos. Pierwszy raz w życiu krzyczę na babcię. Jest mi wstyd.
Patrzy na mnie długo. Potem wstaje.
- W porządku. - mówi cicho. - Nie będę naciskać. Ale pamiętaj, Emilko. Niektóre uczucia mogą nas zniszczyć. I ważne jest, żebyśmy wiedzieli, kiedy się wycofać.
Wychodzi. Ja zostaje sama. I płaczę. Pierwszy raz od miesięcy płaczę.
Bo babcia ma rację. I to jest najgorsze.
---
15 listopada 1997, sobota, 14:30. Mieszkanie Kuby i cioci Sary
Ciocia zaprosiła mnie na obiad. Kuba przyjechał o dwunastej. W samochodzie rozmawialiśmy o książkach - o „Mistrzu i Małgorzacie”.
Czytam tą książkę po raz czwarty.
Kuba mówił, że to jego ulubiona powieść.
Że to historia o niemożliwej miłości.
Gdy to mówił, patrzył na mnie dłużej niż powinien.
Teraz siedzimy w ich małym salonie. Ciocia tuli małą Laurę do piersi.
Laurka jest piękna,ma ciemne włoski, tak jak Kuba.
Ciocia wygląda na zmęczoną - cienie pod oczami, włosy wyraźnie tęskniące za wodą.
- Dziękuję, że przyjechałaś - mówi, uśmiechając się do mnie. - Tak rzadko cię widuję.
- Przepraszam. Nauka...
- Wiem. Rozumiem. - Patrzy na Kubę. - Ale dobrze, że Kuba cię odwiedza. Mówi, że lubisz spacery.
- Tak, lubię.
- To miłe, że się tobą opiekuje. - Uśmiecha się. - Zawsze wiedziałam, że będzie dobrym ojcem. I dobrym wujkiem.
Wujek.
To słowo wbija mi się w mózg i serce za każdym pieprzonym razem.
Kuba gapi się w podłogę. Coś w jego twarzy się zmieniło. Jakby słowo „wujek” sprawiało mu dyskomfort.
Po obiedzie ciocia kładzie Laurę spać. Ja zostaję z Kubą w salonie. Siedzimy na kanapie.
Ja na jednym końcu, on na drugim.
- Jak się czujesz? - pyta.
- Dobrze.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- Czasami mam wrażenie, że coś cię trapi.
Ale nie chcesz o tym mówić. - W głosie Kuby wyłapuję ledwie wyczuwalny zawód.
- Nic mnie nie trapi.
- Emilia...
- Kuba, proszę. Nic mnie nie trapi.
- Ty jesteś... - Zawiesza głos, wpatruje się w podłogę jeszcze z większym uporem niż wcześniej.O ile to możliwe. - Ty jesteś dla mnie bardzo ważna. Wiesz o tym?
Zamieram.
- Wiem.
- To dobrze. Bo... bo czasami odnoszę wrażenie, że nie jesteś tego do końca świadoma. Że myślisz, że te spacery to tylko obowiązek. Ale to nie jest obowiązek. Ja chcę spędzać z tobą czas. Lubię być z tobą.
Patrzymy na siebie. Rozum każe mi uciekać, serce błaga by ta chwila trwała wiecznie.
- Ja też lubię być z tobą. Bardzo.
Uśmiecha się.
Ale to smutny uśmiech.
Cholernie smutny.
- Dobrze - mówi - To dobrze.
Ciocia wraca do salonu.
Kuba nienaturalnie głośno proponuje mi colę. Ja zgadzam się na tą propozycję z równie wymuszonym entuzjazmem.
I udajemy, że nic się nie stało.
---
25 listopada 1997, wtorek, 17:00
Pierwszy śnieg. Lekki, delikatny, prawie nierzeczywisty. Siedzimy z Kubą na naszej ławce.
Mam na sobie jego szalik - Zakładam go na każdy spacer.
- Piękny śnieg - mówię. - Szczególnie w świetle latarń. Kwintesencja zimnego piękna.
- Tak. - Patrzy na płatki opadające z nieba. - A propos zimna...Zimno ci?
- Nie. Twój szalik znakomicie izoluje ciepło.
Uśmiecha się.
- To się cieszę.
Obserwujemy śnieg w milczeniu. Jego ręka leży na ławce między nami. Moja też. Prawie się stykają.
- Emilka... - Pyta nagle. - Czy ty... czy ty jesteś szczęśliwa?
- Dlaczego pytasz?
- Bo... bo chcę żebyś była szczęśliwa. To dla mnie ważne.
Patrzę na niego uważnie.
- Jestem szczęśliwa. Gdy jestem z tobą.
Słowa wypadają z moich ust, zanim zdążę je powstrzymać.
Kuba zastyga w bezruchu. Widzę coś w jego oczach - szok? Strach? Coś innego?
- Emilka...
- Przepraszam - mówię szybko. - Źle to ujęłam. Miałam na myśli, że lubię nasze spacery. To wszystko.
- Wiem - mówi cicho. - Wiem, co miałaś na myśli.
Ale sposób, w jaki to mówi... jakby wiedział.
Wracamy w ciszy.
---
25 listopada 1997, wtorek, 23:55. Wpis w pamiętniku
Powiedziałam mu. No, może prawie.
„Jestem szczęśliwa, gdy jestem z tobą.”
I on wiedział. Widziałam to w jego oczach. Wiedział, co naprawdę miałam na myśli, nawet jeśli starałam się to ukryć.
Kuba wie, Babcia wie, być może wszyscy to widzą.
A ja wciąż udaję. Wciąż zaprzeczam. Wciąż mówię że nic do niego nie czuję.
Ale czuję. Czuję tak mocno, że boli.
I nie wiem, co robić. Każdy spacer, każde spojrzenie, każde słowo niebezpieczne nas do siebie zbliża.
Kuba dał mi swój szalik.
Mówi, że jestem dla niego ważna.
Patrzy na mnie tak, jak nie powinien patrzeć.
A może za dużo sobie wyobrażam?
Nie.
Coś między nami jest.
Widzę to.
Czuję to.
Może jestem zakochana, ale nie głupia.
Ale nic nie możemy z tym zrobić Bo on jest moim wujkiem. Jest żonaty. Ma dziecko.
A ja mam czternaście lat.
Jestem skończoną kretynką.
Chapter Text
5 grudnia 1997, piątek, 15:45. Pokój Emilki.
Pada śnieg. Gęsty, ciężki, zimowy. Siedzę przy oknie i patrzę, jak biel otula nasze blokowisko. Mam na sobie szalik Kuby. Bywa, że noszę go nawet w domu. Babcia rzuciła mi wczoraj ostrzegające spojrzenie,gdy mnie w nim zobaczyła, ale nic nie powiedziała.
Pukanie do drzwi przerwało moją małą idyllę
- Proszę.
To dziadek. Wchodzi i zamyka drzwi. Siada na krześle przy biurku.
- Emilko, chciałem z tobą porozmawiać.
- O czym?
- O Kubie.
Zamykam oczy, starając się nie wybuchnąć.
- Dziadku, proszę...
- Posłuchaj mnie. - Głos ma łagodny, ale poważny. - Wiem, że babcia już z tobą o tym rozmawiała. Ale ja też muszę.
- Nie ma o czym mówić, naprawdę.
- Jest. Teraz wiem że babcia miała jednak rację. - Zdejmuje okulary, przeciera je. - Widzę, jak na niego patrzysz. I widzę, jak on na ciebie patrzy.
Zamieram.
- Jak niby na mnie patrzy? - Rzucam, niby od niechcenia.
Dziadek waha się.
- Inaczej niż powinien. - Zakłada okulary. - Emilko, Kuba jest dobrym człowiekiem. Inteligentnym, wrażliwym. Ale jest też w trudnym miejscu. Ma żonę, małe dziecko, dużo odpowiedzialności na nim spoczywa. I myślę, że czasami... czasami ucieka w te spacery z tobą. Bo z tobą może być sobą. Może rozmawiać o książkach, o filozofii. Może zapomnieć o obowiązkach.
- To źle?
- Nie. Ale może być szkodliwe. Bo ty jesteś młoda, wrażliwa. I możesz interpretować jego życzliwość jako coś więcej.
- Nie nadinterpretuję niczego.
Dziadek patrzy na mnie. Długo.
- Ja cię nie osądzam. W twoim wieku uczucia są wszechogarniające. Ale musisz zrozumieć, że to, co czujesz, nie ma przyszłości. Kuba jest żonaty. Jest twoją rodziną. I nawet gdyby... nawet gdyby czuł coś niewłaściwego, nie może sobie na to pozwolić. Nie powinien.
- Nie czuje niczego niewłaściwego. Jest miły.
- Może. - Dziadek wstaje. - Kochanie... Uważaj na siebie. Tylko o to cię proszę.
Wychodzi. Zostaję sama z szalikiem Kuby wokół szyi i ciężarem dziadkowych słów w sercu.
---
10 grudnia 1997, środa, 16:30. Park.
Śnieg przestał padać, ale wszystko jest białe. Park wygląda jak z bajki. Kuba i ja idziemy wolno. Mam na sobie jego szalik. Włosy zaplotłam w dwa grube warkocze, przewiązane czarnymi wstążkami.
Ostatnio Kuba się wygadał, że najbardziej lubi mnie właśnie w warkoczach.
- Niedługo Wigilia - mówi.
- Wiem.
- Będziecie u Beaty?
- Tak. Trzeci rok z rzędu. To chyba jakaś nowa tradycja rodzinna.
- Jak się z tym czujesz?
Wzruszam ramionami.
- Normalnie. Źle.
Kuba uśmiecha się smutno.
- Rozumiem. Rodzina potrafi być trudna.
- A u ciebie? Jakie plany?
- Będziemy u moich rodziców. Tradycyjnie. - Wzdycha. - Sara stresuje się, że Laura będzie płakać. Ja się stresuję, że moja matka będzie zadawać niewygodne pytania.
- Jakie?
- Kiedy następne dziecko. Kiedy kupię większe mieszkanie. Kiedy dostanę awans. - Patrzy na mnie. - Rodzice zawsze chcą więcej. Bez względu na to, co już masz.
- To prawda.
Milczymy przez chwilę. Dochodzimy do naszej ławki, ale nie siadamy. Jest za zimno. Stoimy obok niej.
- Emi... - mówi nagle. - Czy ty... czy ty czujesz się ze mną komfortowo?
Patrzę na niego zaskoczona.
- Czemu pytasz?
- Mam na myśli... - Waha się. - Adelajda... ona wspomniała Sarze, że spędzamy za dużo czasu razem. Miałem z Sarą rozmowę na ten temat.
Coś zimnego spływa mi po plecach.
- Co jej powiedziałeś?
- Że ci pomagam. Że jesteś inteligentna i potrzebujesz kogoś, z kim możesz porozmawiać. Że nie ma w tym drugiego dna. To ją uspokoiło.
- Owszem, uspokoiło,bo nie ma tu żadnego drugiego dna.
- Oczywiście, że nie ma, prawda?. - Patrzy na mnie.
W jego oczach widzę coś - niepewność? Strach? Nadzieję?
- Prawda. - mówię, choć gardło mam ściśnięte.
Kiwa głową. Ale nie wygląda na przekonanego.
- Może powinniśmy... może powinniśmy zrobić sobie przerwę od naszych spacerów? Na jakiś czas. Żeby nie dawać twoim dziadkom powodów do niepokoju.
Czuję, jak coś we mnie pęka.
- Jeśli tego chcesz....
- Nie wiem, czego chcę! - Kuba zaczął masować sobie skronie. Zawsze tak robi gdy jest zdenerwowany. - Ja tylko... kurwa! Nie chcę robić ci kłopotów. Nie chcę by Sara czuła się z tym źle. Nie chcę żebyś ty...
- Żebym ja co?
Doskonale wiem co chce powiedzieć. Nie chce żebym się w nim zakochała.
Ale jest już za późno.
O wiele za późno.
I on to wie,ale woli udawać że jest ślepy.
- Nic - mówi w końcu. - Powinniśmy wracać.
Wracamy w ciszy. Przy drzwiach mojego mieszkania zatrzymuje się.
- Emilia, ja... - Zaczyna, potem milknie. - Uważaj na siebie.
- Ty też.
Patrzy na mnie jeszcze chwilę. Potem odwraca się i odchodzi.
A ja zostaje z uczuciem, że coś się skończyło. Albo właśnie się zaczęło.
---
15 grudnia 1997, poniedziałek, 19:00
Kuchnia
Kolacja. Jesteśmy tylko we trójkę - Babcia, dziadek i ja. Alina poszła do kina z Aśką. Jemy w milczeniu.
- Kuba nie przychodzi od tygodnia - Rzuca babcia,niby mimochodem.
- Pewnie jest zajęty. - odpowiada od niechcenia dziadek. - Małe dziecko, praca...
- Albo w końcu zrozumiał niewłaściwość sytuacji.
- Adelajdo!- Dziadek patrzy na nią ostro.
- Co? Mówię prawdę. Wszyscy to widzieliśmy. Ta relacja zaczęła wymykać się spod kontroli.
- Nic się nie wymknęło spod kontroli - mówię cicho. - Chodziliśmy na spacery. Rozmawialiśmy. To wszystko.
- Nie. To nie były tylko spacery i rozmowy. Nie dla ciebie. I dla niego chyba też nie.
- Co masz na myśli,babciu?
- Nie udawaj głupiej. Słyszałam strzępki waszych rozmów, gdy wychodzilście na spacery. To nie była zwykła życzliwość wujka względem siostrzenicy.
- Adelajdo, dość! - mówi dziadek stanowczo. - Mi też nie podoba się cała ta sytuacja, ale to nie powód by atakować Emilię. Ona jest tu najmniej winna.
- Nie atakuję naszej wnuczki, Tomaszu. Ktoś musi jej to powiedzieć. - Babcia patrzy na mnie. - Emilko, to dobrze, że Kuba trzyma dystans. To najlepsze, co mógł zrobić dla ciebie, dla niego samego, a przede wszystkim dla Sary i Laury. To one są tu najmniej winne. Aż strach pomyśleć co by się stało gdyby...
Wstaję od stołu, tym samym przerywając babci gwałtownie.
- Nic by się nie stało. Bo nic się nie działo.
- Emilio...
Ale ja już wychodzę. Idę do pokoju. Zamykam drzwi. Siadam na łóżku.
I dopiero teraz dociera do mnie prawda. Kuba się ode mnie dystansuje. Celowo. Bo babcia rozmawiała z ciocią.
Po raz pierwszy w życiu nie chciałam mieć babci.
---
18 grudnia 1997, czwartek, 20:30. Pokój Emilki
Telefon dzwoni. Alina krzyczy na całe mieszkanie:
- Emi! Do ciebie!
Wychodzę do przedpokoju. Biorę słuchawkę.
- Halo?
- To ja, Kuba.
Serce zaczyna bić mi szybciej.
- Cześć.
- Przepraszam, że nie dzwoniłem wcześniej. I że nie przychodziłem. Ja... potrzebowałem trochę czasu, żeby pomyśleć.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. - Głos ma cichy, napięty. - Emila, ja... ja zdałem sobie sprawę, że... że nasze relacje stały się zbyt bliskie. To nie jest twoja wina...
- Co chcesz mi przez to powiedzieć?
- Mam na myśli, że... może powinniśmy przestać się widywać. Na jakiś czas. Może na zawsze. Nie wiem.
Czuję, jak świat zatrzymuje się, a potem zaczyna kręcić w kółko.
- Rozumiem.
- Emilko, proszę, nie myśl, że to przez ciebie. To moja wina. Bo ja... - Głos mu się łamie. - Ja nie powinienem czuć tego, co czuję.
- A co czujesz?
Długa cisza.
- To nieważne - mówi w końcu. - To, co czuję, nie ma znaczenia. Bo nie mogę sobie na to pozwolić. Jestem żonaty. Mam dziecko. A ty jesteś... ty też jesteś dzieckiem. Jesteś siostrzennicą mojej żony. Nasze relacje nie mogą dłużej tak wyglądać.
- Kuba...
- Przepraszam, Emi. Naprawdę przepraszam. Ale muszę to zakończyć. Zanim stanie się coś, czego oboje będziemy żałować.
- Nic by się nie stało...
- Stałoby. - Głos ma pewny. - Stałoby. Bo ja... ja coraz trudniej kontroluję to, co czuję. I to mnie przeraża.
Cisza. Słyszę tylko jego oddech, przełykanie śliny.
- Uważaj na siebie, Emilka. - Głos ma łagodniejszy. - Jesteś niezwykła. Pamiętaj o tym.
I kończy rozmowę.
Ja zostaje ze słuchawką w dłoni. Z biciem serca. Z pustką w środku.
Alina wychodzi z kuchni.
- Co się stało?
- Nic - mówię. - Wszystko.
---
18 grudnia 1997, czwartek, 23:50. Wpis w pamiętniku
Zadzwonił.
Powiedział, że musimy przestać się widywać. Że nasze relacje stały się zbyt bliskie.
I powiedział coś jeszcze.
„Nie powinienem czuć tego, co czuję.”
Więc to prawda. On coś czuje. Coś niewłaściwego. Coś, czego nie powinien czuć.
Tak jak ja.
Ale co z tego? Bo on właśnie to zakończył. Dystansuje się. Zachowuje się jak przykładny dorosły.
A ja zostaje z tym uczuciem. Z tą niemożliwą, zakazaną miłością.
Wszyscy mieli rację. Babcia. Dziadek.
To coś między nami nie było ani dobre ani w porządku.Nie było fair ani względem mnie, ani Kuby ani tym bardziej względem cioci.
A teraz nastąpił koniec.
Ale dlaczego to tak boli? Dlaczego czuję się, jakby coś we mnie umarło?
Powiedział to. Przyznał się. Po jaką cholerę?
Jestem jego siostrzenicą. Mam czternaście lat. On jest żonaty. Ma dziecko.
To niemożliwe.
Zawsze było.
Zawsze będzie.
Ale przez kilka miesięcy mogłam udawać, że może jednak...
Teraz już nie mogę.
I nie wiem, jak mam żyć z tą pustką.
---
24 grudnia 1997, środa, 18:00. Mieszkanie mamy - Wigilia
Siedzę przy stole w ciasnym mieszkaniu mamy. Sławek kroi karpia. Tomek bawi się jedzeniem. Mama podaje sałatkę. Dziadek i babcia rozmawiają o czymś cicho. Alina siedzi obok mnie i je w milczeniu.
Próbuję się skupić. Próbuję udawać, że wszystko jest w porządku.
Ale myślę tylko o Kubie. O tym, że on jest teraz u swoich rodziców. Z ciocią. Z małą Laurą. Z rodziną.
A ja jestem tutaj. W miejscu, gdzie nie pasuję. W rodzinie, która mnie nie chce.
Nie dam rady. Muszę wyjść.
Wstaję od stołu. Idę do łazienki. Zamykam się. Siadam na zimnej podłodze.
I płaczę. Płaczę za utraconym uczuciem. Za niemożliwością. Za wszystkim, co mogło być, ale nigdy się nie stanie.
Bo kochałam go. Wciąż go kocham.
I to mnie niszczy.
Chapter Text
15 stycznia 1998, czwartek, 10:30. Pokój Emilki
Siedzę przy biurku i czytam lekturę - „Pan Tadeusz". Lekcję polskiego mam o drugiej. Pani Joanna, moja polonistka, przyjdzie jak zawsze punktualnie. Dziadek jest w szkole do trzeciej. Babcia ma dyżur w bibliotece do czwartej. Alina wróci ze szkoły pewnie jeszcze później, bo będzie się gdzieś szlajać z Aśką.
Dom jest pusty. Cichy.
Dzwonek do drzwi.
Serce zaczyna mi bić szybciej.
Wiem, kto to jest, zanim jeszcze otworzę.
Kuba stoi w progu. Ma na sobie ciemny płaszcz, szalik (nie ten który dał mi - ten wciąż jest u mnie). Twarz ma zmęczoną, jakby źle spał.
- Cześć - mówi cicho, jakby powitanie było czymś nielegalnym.
- Cześć.
- Mogę wejść?
Odsuwam się. Wchodzi. Zamyka drzwi za sobą. Stoimy w przedpokoju i patrzymy na siebie.
- Nie powinienem tu być.
- Wiem.
- Ale... brakowało mi naszych rozmów.
- Mi też.
Milczymy. Atmosfera jest gęsta, ciężka. Jakby powietrze było niezdatne oddychania.
- Może pójdziemy na spacer? - pyta. - Zanim ktoś wróci.
- Jasne.
Biorę kurtkę,szalik. Wychodzimy. Nie mówimy już nic więcej.
---
15 stycznia 1998, czwartek, 11:02. Park
Jest zimno. Mróz szczypie w policzki. Śnieg chrupie pod nogami. Idziemy naszą zwykłą trasą, ale wszystko jest inne.
Bo teraz niewinny spacer stał się sekretem największej rangi. Musimy się kryć, być może będziemy musieli nawet kłamać.
Jedno jest pewne: Nikt nie może się dowiedzieć. A już na pewno nie dziadkowie ani tym bardziej ciocia.
Jestem cholernie zdenerwowana.
- Jak minęły święta? - pyta Kuba w końcu.
- Źle. A u ciebie?
- Nie było łatwo. - Wzdycha. - Laura płakała. Moi rodzice byli natrętni ze swoimi pytaniami. Sara była zestresowana.
- Przykro mi.
- Jakoś daliśmy radę. - Patrzy na mnie. - A dlaczego u ciebie było źle?
- Bo... bo byłam u mamy. I po raz setny przekonałam się, że nigdy nie będę częścią jej rodziny.
- Emila...
- Nie, to prawda. Ona ma Sławka. Ma Tomka. Ma nowe życie. A ja i Alina jesteśmy tylko... pozostałościami starego.
Zatrzymuje się, odwraca nieco gwałtownie w moją stronę.
- Nie jesteś żadną pozostałością. Jesteś... - Zawiesza głos. - Jesteś niezwykła.
Znowu to słowo. Niezwykła.
Patrzymy na siebie. Jego oczy są ciemniejsze niż zwykle, intensywne. Widzę w nich coś, czego nie chcę nazywać. Bo jeśli nazwę, stanie się realne.
- Powinniśmy wracać. O dwunastej mam lekcje. - mówię cicho.
Kiwa głową. Idziemy.
Nie rozmawiamy o tamtym telefonie. Nie wracamy do tego, co powiedział. „Ja nie powinienem czuć tego, co czuję." Udajemy, że to się nigdy nie wydarzyło.
Ale to wisi między nami.
---
20 stycznia 1998, wtorek, 11:00. Park
Znowu jesteśmy tutaj. To już trzeci taki spacer.
Kuba dzwoni rano i pyta, czy jest bezpiecznie. Czy dom jest pusty. Czy możemy się spotkać.
I ja zawsze mówię, że tak.
Dzisiaj siadamy na ławce. Jest tak zimno, że ledwo mogę oddychać. Kuba siedzi bliżej niż zazwyczaj. Nasze ramiona się stykają przez warstwy ubrań.
- Sara wczoraj o tobie wspominała. - mówi.
Czuję zimny pot na plecach.
- Co mówiła?
- Że dawno cię nie widziała. Że chciałaby, żebyś przyjechała.
- Co jej odpowiedziałeś?
- Że pewnie jesteś zajęta nauką. - Patrzy na swoje dłonie.
- Okłamujesz ją.
- Wiem. - Głos ma cichy, przepełniony winą. - Okłamuję ją cały czas. Gdy mówię, że idę na zakupy. Albo do księgarni. A tak naprawdę przychodzę tutaj. Do ciebie.
- Powinieneś przestać.
Patrzy na mnie. Jest w tym spojrzeniu pewien rodzaj desperacji, może nawet gniewu.
- Myślisz że nie wiem? Wiem! Ale nie u umiem przestać.
Te słowa zawiesza się między nami.
- Dlaczego? - pytam cicho.
- Bo... - Wzdycha. - Bo tylko przy tobie mogę oddychać. Być sobą. Nie muszę udawać, że wszystko jest w porządku.
- A nie jest? - Pytam, chociaż już znam odpowiedź.
- Nie. - Patrzy przed siebie. - Wiesz...kocham Sarę. Naprawdę kocham. Ale czasami czuję się... uwięziony. W tym życiu. W tej roli. Mąż, ojciec, nauczyciel. Wszystkie te oczekiwania.
- A ze mną? Jak się czujesz?
- Z tobą mogę rozmawiać o książkach. O filozofii. O tym, co naprawdę myślę. Nie muszę być nikim więcej niż sobą.
Milczę. Bo rozumiem. Rozumiem aż za dobrze.
- To nie jest fair - szepcę.
- Wiem. - Zakrywa twarz dłońmi. - Wiem, Emilka...
- Co my odpierdalamy? - pytam cicho, prawie łzawyn szeptem.
Patrzy na mnie. Jego oczy są pełne bólu.
- Nie wiem. - Głos mu się łamie - Na pewno niczego mądrego.
- To wiem aż za dobrze. - Śmieję się, ale nie ma w tym radości. Jedynie gorzka autorefleksja.
Siedzimy w ciszy. Nasze ramiona wciąż się dotykają. Czuję ciepło jego ciała, nawet przez grubą warstwę ubrań.
I wiem, że to, co robimy jest niebezpieczne. Wiem, że prowadzi donikąd. Ale nie mogę przestać.
I on też nie może.
---
25 stycznia 1998, niedziela, 14:30
Pokój Emilki
Wszyscy są na obiedzie u mamy. Cała rodzina - dziadek, babcia, Alina. Nawet ciocia z Kubą i małą Laurą. Wszyscy oprócz mnie.
Powiedziałam, że źle się czuję. Że boli mnie głowa. Dziadek nie chciał mnie zostawiać, ale babcia uspokoiła go, że to pewnie na zmianę pogody.
Wyszli o pierwszej. Będą z powrotem około szóstej.
O drugiej zadzwonił Kuba. Powiedział, że wyszedł na papierosa. Że Sara została z Laurą u Beaty. Że musiał wyjść na świeże powietrze.
Że może przyjść.
Zgodziłam się.
Teraz siedzi na krześle w moim pokoju. Ja na łóżku. Między nami jest metr przestrzeni, ale czuję, jakby to były milimetry.
- To szaleństwo. - mówi.
- Ogromne.
- Gdyby ktoś się dowiedział...
- Nikt się nie dowie.
Patrzy na mnie.
- Ty nie czujesz się winna?
- Czuję. Cały czas. - Patrzę na swoje dłonie. - Ale... Potrzebuję cię.
- Ja też cię potrzebuję. - Głos ma cichy. - I to mnie przeraża.
Zapada cisza. Słyszę tykanie zegara na ścianie. Słyszę własny oddech.
- Emi - mówi nagle. - Co jest między nami?
Podnoszę wzrok. Kuba patrzy na mnie, tak intensywnie jak nigdy wcześniej.
- Nie wiem.
- Ja też nie wiem. Ale to... to już nie tylko niewinne spacerki.
- Kuba...
- To chore! - Wstaje, zaczyna chodzić po pokoju. - Jestem żonaty. Mam dziecko. Jestem twoim wujkiem. Ty też jesteś dzieckiem...
- Nie jestem! - Mój ton głosu jest ostry.
- Jesteś młodsza ode mnie o dekadę! Masz czternaście lat!
- Rocznikowo piętnaście.
- To niczego nie zmienia! - Zatrzymuje się przed mną. - Emilia... to wszystko jest popierdolone.
- Jestem tego świadoma.
- Więc dlaczego nie możemy przestać?
Patrzę na ten ból w jego oczach. Na tą desperację.
- Bo to coś ważnego - mówię cicho. - Zarówno dla ciebie jak i dla mnie. Dla nas.
Siada z powrotem na krześle. Zakrywa twarz dłońmi.
- Co ja robię? - mówi do siebie. - Co my do kurwy robimy?!
Nie odpowiadam. Bo nie mam na to odpowiedzi.
Siedzimy w ciszy. Słońce wpada przez okno, tworząc plamy światła na podłodze.
- Muszę iść - mówi w końcu. - Zanim reszta coś podejrzewać.
- Dobrze.
Wstaje. Idzie w kierunku drzwi. Zatrzymuje się, odwraca.
- To musi się skończyć. Naprawdę musi.
- Masz rację.
- Ale nie dzisiaj.
- Nie dzisiaj.
Wychodzi. Zostaje sama. Z tym ciężarem na sercu. Z tą winą.
I z wiedzą, że za kilka dni znowu się spotkamy. Bo nie potrafimy przestać.
---
28 stycznia 1998, środa, 11:30. Park.
Znowu spacer. Znowu w tajemnicy. Kuba wygląda na jeszcze bardziej zmęczonego niż zwykle. Ma cienie pod oczami.
- Laura nie śpi - mówi. - Drugi dzień z rzędu. Sara jest wyczerpana. Ja też.
- Przykro mi...
- Nie gadajmy o tym - Patrzy na mnie. - Wiesz co? Cieszę się, że cię mam.
Zatrzymuję się.
- Kuba, nie mów tak.
- Dlaczego? To prawda.
- Sam dobrze wiesz dlaczego.
- Wiem. - Podchodzi bliżej. - Ale nie potrafię przestać o tobie myśleć. Nie potrafię przestać chcieć cię widzieć.
Stoimy tak blisko siebie. Widzę każdy szczegół jego twarzy - zmarszczkę między brwiami, lekki zarost, kolor jego oczu.
- Co my robimy, Emila? - Głos mu drży, jakby miał się zaraz rozpłakać. - Co my, do cholery, robimy?
Stoimy tak przez długą chwilę. Nie dotykamy się. Nie przekraczamy tej granicy. Ale czuję, jakbyśmy już ją przekroczyli. Jakby sama bliskość była naruszeniem.
- Wracajmy - mówi w końcu. - Muszę wracać do pracy. Dziś mam krótsze okienko niż zwykle.
- Dobrze.
Ale żadne z nas się nie rusza. Stoimy i patrzymy na siebie.
Żadne z nas nie przerywa tej chwili.
---
28 stycznia 1998, środa, 23:41 Wpis w pamiętniku
Wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej.
Spotykamy się teraz w tajemnicy. Kilka razy w tygodniu. Gdy nikogo nie ma w domu. Gdy nikt nie może nas zobaczyć.
I udajemy, że to tylko rozmowy. Tylko spacery. Tylko niewinne spotkania.
Ale to nie jest niewinne. Nie ma w tym ani krztyny niewinności.
Dzisiaj powiedział, że nie potrafi przestać o mnie myśleć.
Nie rozmawiamy o tamtym telefonie. O tym, do czego się przyznał. „Ja nie powinienem czuć tego, co czuję." Udajemy, że to się nigdy nie wydarzyło.
Ale to to czuć. W każdym jego słowie. Nawet gdy milczy. Może wtedy nawet bardziej.
On jest żonaty. Ma dziecko. Jest moim wujkiem.
Ja mam prawie piętnaście lat. Jestem jego siostrzenicą.
Ale ta więź jest istnieje.
Nie jest fizyczna. Nie przekroczyliśmy tej granicy. Ale emocjonalnie... emocjonalnie już dawno ją przekroczyliśmy.
I nie wiem, jak to zatrzymać.
Nie wiem, czy w ogóle chcę to zatrzymać.
Bo gdy jestem z nim, czuję się żywa. Czuję się widziana. Czuję się ważna.
A gdy go nie ma, czuję się pusta.
To niezdrowe przywiązanie. Destrukcyjne. Złe. Stworzone z głodu samotności.
I to nas zniszczy. Wiem to.
Ale wciąż się spotykamy. Wciąż rozmawiamy. Wciąż stoimy zbyt blisko.
I udajemy, że to wszystko jest w porządku.
Ale nic nie jest w porządku.
Nic.
Chapter Text
10 lutego 1998, wtorek, 11:15. Pokój Emilki
Dzisiaj jest jeden z tych dni. Ciężkich. Przygnębiających. Dni, w których moje ciało zawodzi jeszcze bardziej niż zwykle. - upadłam trzy razy, kolana mam posiniaczone, nogi drżą bardziej niż zwykle.
Myślę o mamie. O tym, że mnie chce mnie. O tym, że ciocia też odeszła - ma swoje życie, swoje dziecko, swojego męża.
Kuba zadzwonił pół godziny temu. Zapytał, czy może przyjść. Chyba usłyszał coś w moim głosie, coś, co sprawiło, że się zaniepokoił.
Powiedział, że będzie za piętnaście minut.
---
10 lutego 1998, wtorek, 11:45. Park
Jest zimno. Idziemy w stronę naszej ławki. Mam ogromne trudności z chodzeniem. Potykam się co chwilę. Kuba łapie mnie, przytrzymuje.
- Emi, wszystko w porządku?
- Tak.
- Nie kłam. Co się stało?
- Nic.
– Emilka...
- Kuba, proszę. Nie chcę o tym mówić.
Docieramy do ławki. Siadamy. Nasze ramiona się stykają. Między nami zapada cisza. Niewygodna.
- Upadłaś dziś rano. - mówi w końcu. To nie było pytanie.
- Trzy razy.
- Zraniłaś się?
- Nie, jest okej. Mam tylko parę siniaków na kolanach.
Patrzy na mnie z tą swoją troską, która sprawia, że chcę mi się płakać.
- Chcesz wracać? Jest zimno.
- Nie. Chcę tu zostać. Z tobą.
Coś w jego twarzy się zmienia. Oczy stają się miękkie.
- Emi...
- Wiem. - mówię cicho. - Wiem, że to złe. Wiem, że nie powinniśmy. Ale... dzisiaj po prostu potrzebuję być z tobą. Tylko przez chwilę, proszę.
Kuba odwraca wzrok. Patrzy na zamarzniętą fontannę stojącą w oddali.
- Ja też tego potrzebuję. - przyznaje.
Znów milczymy. Wiatr wieje, niosąc płatki śniegu.
- Czasami myślę... - zaczynam cicho. - że gdybym była inna... gdybym nie miała MPD, gdybym była normalna... może wtedy mama by mnie chciała. Może wtedy byłabym wystarczająco dobra.
Kuba odwraca się gwałtownie.
- Nie mów tak. Nigdy tak nie mów!
- Ale to prawda...
- Nie. - Bierze moją dłoń. Pierwszy raz. Pierwszy raz naprawdę mnie dotyka w ten sposób. - Emilka, ty jesteś wystarczająca,a nawet więcej. Jesteś niezwykła. Inteligentna, wrażliwa, piękna. Problem leży w nich, nie w tobie.
Piękna. Znowu to słowo.
Patrzę na nasze splecione dłonie. Jego dłoń jest ciepła,duża. Całkowicie przykrywa moją.
- Kuba...
- Tak?
Patrzę na niego. W jego oczy. Na jego usta. I nagle wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Mama. Kalectwo. Moralność. Wszystko znika.
Pochylam się i całuję go.
---
Przez sekundę - może dwie - nic się nie dzieje. Jego usta są miękkie, ciepłe. Czuję, jak zamiera. Czuję, jak przez chwilę nie oddycha.
A potem odpycha mnie. Gwałtownie. Wstaje z ławki. Cofa się, jakbym go parzyła.
- Nie. - Głos mu się łamie. - Nie, Emilka. Nie możemy.
Siedzę w bezruchu. Twarz płonie mi ze wstydu, z bólu.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj. - Kuba zakrywa swoją twarz dłońmi. - To nie twoja wina. To Ja.... Ja... ja do tego doprowadziłem. Te spacery, te rozmowy... ja cię do tego sprowokowałem.
- Kuba, ja chciałam...
-Nie! - Podnosi głos. Potem go ścisza. - Nie, Emilka. Ty masz czternaście lat. Czternaście. Jesteś dzieckiem.
- Nie jestem dzieckiem!
- Jesteś. - Patrzy na mnie stanowczo, lecz ból w jego oczach jest ewidentny. - To ja tu jestem dorosły. Powinienem być mądrzejszy. Powinienem cię chronić. Nawet przed sobą samym.
Łzy spływają mi po policzkach. Nie mogę ich powstrzymać.
- Przepraszam - szepczę. - Przepraszam, ja po prostu...
- Nie przepraszaj. - Podchodzi, ale nie siada. - To ja powinienem cię przeprosić. Pozwoliłem, żeby to zaszło za daleko. Pozwoliłem sobie czuć... - Głos znów mu się łamie. - Pozwoliłem sobie czuć rzeczy, których nie powinienem.
- Ale czujesz.
Patrzy na mnie długo.
- Tak. - przyznaje w końcu cicho. - Czuję. I to jest najgorsze. Bo to, co czuję, jest złe. Niemoralne. Destrukcyjne. Mogłoby cię zniszczyć. Mogłoby zniszczyć nas oboje
- Więc... co teraz?
- Teraz... - Wzdycha. - Teraz to się musi naprawdę skończyć. Nie możemy więcej się wydawać. Nie w ten sposób. Dla twojego dobra.
- A co jeśli nie obchodzi mnie moje dobro?
- Ciebie może nie, ale mnie tak. - Głos ma stanowczy, ale widzę, że ledwo się trzyma. - Jestem dorosły. Muszę być odpowiedzialny. To koniec. Wracajmy. Odprowadzę cię do domu.
Kiwam głową i wstaję, jestem zbyt zszokowana na jakiekolwiek protesty. Droga powrotna jest wypełniona ciężką ciszą. Kiedy docieramy pod drzwiami mojego mieszkania, Kuba ma zamiar odejść bez pożegnania. Nie mogę tego znieść. Nie mogę mu na to pozwolić.
- Kuba!
Zatrzymuje się w pół kroku, ale nie odwraca.
- Jesteś niezwykła,Emi. I kiedyś... kiedyś spotkasz kogoś, kto będzie mógł cię kochać tak, jak na to zasługujesz. Kogoś odpowiedniego.
I odchodzi. Zostaje mnie samą przed drzwiami. Ze smakiem jego ust na moich. Z winą, która zżera mnie od środka.
Bo to była moja wina. Ja go pocałowałam. Ja przekroczyłam granicę.
I teraz wszystko się skończyło. Naprawdę skończyło.
---
10 lutego 1998, wtorek, 23:30. Wpis w pamiętniku
Pocałowałam go.
Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Trzymał moją dłoń. Mówił, że jestem piękna. Patrzył na mnie tak, jak zawsze. A ja po prostu... pocałowałam go.
Odepchnął mnie. Wstał. Powiedział, że to niewłaściwe. Że mam czternaście lat. Że on powinien mnie chronić, nawet przed nim samym.
I odszedł. Powiedział, że to koniec. Że tak będzie dla mnie lepiej.
Ale w dupie mam moje dobro!
To wszystko moja wina. To ja go pocałowałam. Przekroczyłam granicę, której nie powinnam była przekraczać.
Wszystko zniszczyłam.
Przyznał się, że czuje coś niewłaściwego. Że te uczucia są destrukcyjne. Ale mimo to zrobił to co trzeba. Odszedł. Powiedział nie.
Bo jest dorosły. I musi być odpowiedzialny
A ja jestem tylko dzieckiem. Niedojrzałym. Głupim.
I teraz muszę żyć z tą winą. Z wiedzą, że go pocałowałam. Że przekroczyłam granicę. Że go skrzywdziłam. Mogłam zniszczyć jego małżeństwo. Jego rodzinę.
Jestem potworem. Pocałowałam męża swojej ciotki. Mojego wujka.
To chore.
I nie wiem, jak mam z tym teraz żyć. Jak mam spojrzeć na siebie w lustrze? Jak mam spojrzeć cioci w oczy?
Jestem zdrajczynią. Być może zniszczyłam własną rodzinę.
I najgorsze jest to, że część mnie... część mnie wcale tego nie żałuje.
Bo przez tę jedną sekundę, zanim mnie odepchnął, czułam jego usta. Czułam, że on też tego chciał.
Ale to nie ma znaczenia.
Muszę nauczyć się żyć z wyrzutami sumienia.
Z wiedzą, że zniszczyłam coś, co było piękne.
Bo jestem potworem.
I zasługuję na tę samotność.
---
15 lutego 1998, niedziela, 16:00
Salon
Ciocia przyjechała w odwiedziny. Ma przy sobie Laurę, która śpi w nosidełku. Ciocia siedzi na kanapie z babcią i rozmawiają o czymś cicho. Ja siedzę w fotelu z książką, ale nie czytam. Udaję.
Nie widziałam Kuby od tamtego dnia. Pięć dni. Nie dzwoni. Nie przychodzi. Nawet dziś nie przyszedł. To naprawdę koniec.
- Emilka? - Ciocia patrzy na mnie. - Jak się czujesz, kochanie?
- Dobrze.
- Na pewno? Wyglądasz na zmęczoną.
– Nie spałam dobrze.
Babcia patrzy na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem. Wie. Widzę, że wie. Może nie o sekretnych spacerach, ale o tym że ciągle kocham Kubę, jak najbardziej.
- Może powinnaś więcej odpoczywać - mówi ciocia. - Kuba kiedyś wspominał, że wyglądasz blado.
Serce zaczyna bić mi szybciej.
- Kuba... wspominał?
- Tak. Wspominał... - Zawiesza głos. - Właściwie, nie jestem pewna kiedy. Dawno o tobie nie mówił.
- Mhm.
Ciocia przygląda mi się uważnie.
- Pamiętasz jak kiedyś wszystko mi mówiłaś? Tęsknisz za tamtymi czasami?
- Trochę.
- Ja też. Nawet bardzo. - Uśmiecha się smutno. - Odkąd Laura się urodziła, wszystko się zmieniło. Kuba jest... inny. Bardziej zamknięty w sobie. Jakby coś go dręczyło.
Wyrzuty sumienia rozlewają się po moim wnętrzu niczym trujący kwas.
- Może jest po prostu zestresowany pracą? - Mój głos jest ledwo słyszalny.
- Może. - Nie wygląda na przekonaną. - Ale czasami mam wrażenie, że to coś więcej. Jakby stało się coś, o czym mi nie mówi.
Babcia lustruje mnie wzrokiem. Widzę naganę w jej oczach.
- Mężczyźni już tacy są. - mówi babcia. - Zamykają się w sobie, zamiast rozmawiać.
- Wiem. - Ciocia Sara wzdycha. - Po prostu... martwię się o niego.
Chcę coś powiedzieć. Chcę przeprosić. Chcę powiedzieć, że to wszystko to przeze mnie. Że to ja pocałowałam jej męża.
Ale milczę. Bo jestem tchórzem.
- Idę do siebie. - mówię, wstając. - Źle się czuję.
- Emilio, może powinnaś...
Ale już wychodzę. Uciekam. Bo nie mogę patrzeć na twarz cioci. Na jej zmartwienie. Na jej nieświadomość.
Bo to ja jestem potworem, który ją zdradził.
---
15 lutego 1998, niedziela, 23:50. Wpis w pamiętniku.
Ciocia była dziś na obiedzie. Martwi się o Kubę. Że jest zamknięty w sobie. Że coś go dręczy.
To moja wina. To ja go pocałowałam. Ja sprawiłam, że teraz się zamyka. Że oddala się od niej.
Nie mogę jej powiedzieć. Nie mogę się przyznać. Nie mogę przeprosić. To by ją tylko zniszczyło.
Więc noszę tę winę w sobie. Samotnie.
Każdego dnia ciężej mi się oddycha. Każdego dnia wina zżera mnie trochę bardziej.
Nie mogę jeść. Nie mogę spać. Gdy zamykam oczy, widzę jego twarz. Widzę, jak mnie odpycha. Słyszę jego głos. „Ty masz czternaście lat. Jesteś dzieckiem.”
Ma rację. Jestem dzieckiem. Głupim, egoistycznym dzieckiem.
I nie wiem, jak mam z tym wszystkim żyć.
Nie wiem, jak mam patrzeć cioci w oczy, udając że nic się nie stało.
Bo stało się.
Pocałowałam jej męża. Mojego wujka.
I teraz płacę za to cenę.
Chapter Text
5 marca 1998, czwartek, 11:00..Park
Od pocałunku minął prawie miesiąc. Cztery tygodnie ciszy. A potem Kuba zadzwonił. Powiedział tylko jedno zdanie: „Tęsknię za tobą.”
I znowu tu jesteśmy. Udajemy, że tamto się nie wydarzyło. Udajemy, że możemy po prostu wrócić do spacerów, do rozmów, do tego bezpiecznego miejsca między przyjaźnią a czymś więcej.
Ale nie możemy.
Kuba trzyma większy dystans niż kiedyś. Nie dotyka mojego ramienia. Nie siada blisko. Jest ostrożny. Przestraszony.
- Jak tam nauka? - pyta.
- W porządku. Nuda.
- Czytasz coś ciekawego?
- „Proces" Kafki. Drugi raz.
- Ciężka lektura.
- Lubię ciężkie lektury.
Uśmiecha się smutno.
- Wiem.
Wiatr wieje, niosąc zapach wczesnej wiosny. Śnieg topnieje. Wszystko budzi się do życia.
- Kuba? - Odzywam się cicho.
- Tak?
- Co my właściwie robimy?
Patrzy na mnie.
- Nie wiem. Próbujemy być przyjaciółmi?
- A to w ogóle możliwe?
- Nie wiem. - Wzdycha. - Ale chcę spróbować. Bo... bo nie potrafię cię nie widzieć. To gorsze niż wszystko inne.
Znowu zapada między nami ciężka cisza.
- Czasami myślę... - mówię nagle, zanim zdążę się powstrzymać - że powinniśmy po prostu uciec. Gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie nikt nas nie zna.
Mówię to pół żartem, pół serio. Próbuję rozładować napięcie.
Ale Kuba się nie śmieję. Patrzy na mnie poważnie, dziwnie.
- Uciec... - powtarza cicho.
- Kuba,to żart.
- A jeśli nie?
Patrzę na niego zaskoczona.
- O co ci chodzi?
- Może to całkiem dobry pomysł? - Nachyla się ku mnie. - Może moglibyśmy po prostu... odejść? Zacząć od nowa? Bez rodziny, oczekiwań, wszystkich tych zasad?
- Kuba, ja naprawdę żartowałam...
- Ale ja nie. - W jego oczach widzę coś szalonego. Jest zdesperowany. - Emi, ja... ja nie mogę tak dalej żyć. Nie mogę żyć z Sarą i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie mogę patrzeć na Laurę i nie czuć winy. Nie umiem wyrzucić cię z głowy.
- Ale to niemożliwe... To fantazja...
- Wiem. I to mnie zabija. Ale jednocześnie... jednocześnie myśl o ucieczce z tobą... to jedyna rzecz, która sprawia, że mogę oddychać.
Patrzymy na siebie. Wiatr wieje wokół nas, ale ja nie czuję niczego oprócz bicia własnego serca.
- Pomyśl o tym. - mówi. - Tylko pomyśl. Nie mówię, że to zrobimy. Ale... po prostu przemyśl to. Idę zapalić, zaraz wracam.
I zanim zdążę odpowiedzieć, wstaje i odchodzi.
Zostaje sama na ławce. Z absurdalnym pomysłem w głowie.
I z nadzieją, której nie powinnam mieć.
---
7 marca 1998, sobota, 19:30. Pokój Emilki
Telefon dzwoni. Alina drze się na całe mieszkanie:
- Emila! Telefon do ciebie!
Serce zaczyna mi bić szybciej. Czuję, że to Kuba. Nikt inny do mnie nie dzwoni. Nie rozmawialiśmy od czwartku.
Staram się dojść do telefonu najszybciej jak mogę, parę razy się potykam, ale w końcu docieram. Chwytam słuchawkę.
- Halo?
- Emilka? To ja. - Głos ma cichy, zmęczony.
- Cześć.
- Słuchaj, ja... muszę z tobą porozmawiać. O tym, co powiedziałem w czwartek.
- Tak?
- To było... to było głupie. Nie powinienem był tego mówić. Nie powinienem był nawet o tym myśleć. - Wzdycha. - Emilka, ja... ja jestem dorosły. Powinienem być odpowiedzialny. Powinienem cię chronić. Nie... nie dawać ci fałszywej nadziei. Przepraszam.
- Kuba...
- Nie. Posłuchaj mnie. - Głos ma zdecydowany, ale słyszę w nim ból. - Nie możemy się więcej widywać. Już ostatecznie. To jest... to zabija nas oboje. I nie mogę ci dalej tego robić. Nie mogę cię skrzywdzić bardziej, niż już to zrobiłem.
- Więc to koniec? - Czuję że jestem bliska płaczu.
- Tak. - Cisza. - Emi, ja...
- Co?
Długa pauza. Słyszę jego oddech. Słyszę, jak przełyka ślinę.
- Ja cię kocham. - mówi w końcu cicho. - Wiem, że nie powinienem. Wiem, że popierdolone. Ale kocham cię. I właśnie dlatego muszę to zakończyć. Bo gdybym tego nie zrobił... gdybym pozwolił sobie dalej być z tobą... zniszczyłbym ciebie. I siebie. I wszystkich wokół nas.
Nie mogę oddychać. Nie jestem w stanie nic powiedzieć.
- Przepraszam - szepczę w końcu. - Za wszystko. Za ten durny pocałunek. Za...
- Nie przepraszaj. Nie masz za co. - Głos ma łagodniejszy. - Jesteś niezwykła, Emilka. I kiedyś... kiedyś znajdziesz kogoś, kto będzie mógł cię kochać tak, jak zasługujesz. Kogoś odpowiedniego.
- A jeśli nie chcę jakiegoś odpowiedniego lalusia?! Jeśli chcę ciebie?!
- Nie możesz mnie chcieć! - Głos mu drży, ale słychać w nim coś błagalnego. - Nie możesz, Emilka. Ja cię tylko skrzywdzę. Ja już cię skrzywdziłem, rozumiesz?!
- Kuba...
- Uważaj na siebie. - Cisza. - I zapomnij o mnie. Proszę. Dla własnego dobra.
Zakończył połączenie.
Zostaje ze słuchawką w dłoni. Z gulą w gardle.
Z wyznaniem, które przyszło za późno.
„Ja cię kocham.”
---
8 marca 1998, niedziela, 9:45 Pokój Emilki.
Budzę się z ciężkim sercem. Prawie nie spałam. Cały czas myślałam o tym telefonie. O słowach. „Ja cię kocham.”
Kuba mnie kocha. Wyznał mi to.
Ale jednocześnie powiedział, że to koniec. Że mnie kocha i właśnie dlatego musi mnie zostawić.
Leżę w łóżku i patrzę w sufit. Nie mam siły wstać.
Pukanie do drzwi.
- Emilio? - Głos dziadka. - Możesz przyjść do salonu?
- Za chwilę.
- Emilia, to ważne. Teraz.
Coś w jego głosie sprawia, że siadam. Wstaję. Wychodzę z pokoju.
W salonie są wszyscy. Dziadek. Babcia. Alina. I ciocia.
Ciocia płacze. Siedzi na kanapie, szlocha dramatyczne, a babcia ją przytula.
Czuję,jak zimny pot spływa mi po plecach.
- Co się stało? - pytam.
Dziadek odwraca głowę w moją stronę. Twarz ma poważną, szarą.
- Usiądź.
- Nie. Powiedz mi, co się stało.
- Kuba... Miał wypadek. Wczoraj wieczorem. Wjechał samochodem w drzewo.
Świat zaczyna mi wirować przed oczami.
- Jest w szpitalu, prawda?
Dziadek milczy. Babcia patrzy na mnie współczująco. Ciocia płacze jeszcze głośniej.
- Nie. - mówi w końcu dziadek. - Nie żyje. Zginął na miejscu.
Nie czuję nic. Absolutnie nic. Stoję i patrzę na nich. Na płaczącą ciocię. Na babcię, która próbuje ją pocieszyć. Na Alinę, która ma łzy w oczach.
- To był wypadek. - mówi dziadek. - Droga była śliska. Stracił panowanie nad autem.
Ale coś w moim wnętrzu się buntuje. Bo pamiętam jego głos z wczoraj. Pamiętam bezradność. Ból. Desperację.
„Ja cię kocham. I właśnie dlatego muszę to zakończyć.”
- Były ślady hamowania? - pytam cicho.
Wszyscy patrzą na mnie zaskoczeni.
- Co proszę? - pyta dziadek, wyraźnie zdezorientowany.
- Ślady hamowania. Czy były ślady hamowania?
Dziadek zaciska usta.
- Nie wiem. Policja wciąż bada...
- Nie było. - przerywam mu cicho, z ledwo ukrywanymi emocjami . - Nie było śladów hamowania, prawda?
- Emilka, co ty sugerujesz?
- Niczego nie sugeruję. - Odwracam się. - Idę do siebie.
- Emilia...
Ale już idę. Uciekam od świata i od nich wszystkich. Zamykam drzwi na klucz.
I dopiero wtedy zaczynam krzyczeć. Bezgłośnie. Z otwartymi ustami, lecz bez dźwięku.
Bo wiem. Wiem, że to nie był wypadek.
Kuba zrobił to specjalnie.
„Ja cię kocham. I właśnie dlatego muszę to zakończyć.”
Nie mówił o zakończeniu naszych spotkań. Mówił o zakończeniu wszystkiego.
Padam na łóżko. I płaczę. Płaczę jak nigdy wcześniej. Płaczę za nim. Za nami.
Bo go kocham. Kochałam. On też mnie kochał.
I ta miłość go zabiła.
---
8 marca 1998, niedziela, 23:55. Wpis w pamiętniku.
Kuba nie żyje.
Zadzwonił wczoraj wieczorem. Powiedział, że mnie kocha. Powiedział, że właśnie dlatego to kończy. Że nie może mnie dalej krzywdzić
A kilka godzin później wjechał w drzewo.
Wszyscy myślą, że to wypadek. Śliska nawierzchnia. Utrata kontroli.
Ale nie było śladów hamowania. Widziałam to w oczach dziadka, gdy go o to zapytałam.
Bo to nie był wypadek
Kuba się zabił.
I to moja wina. Tylko moja.
Bo to ja go pocałowałam. Ja dałam mu nadzieję. Ja żartowałam o ucieczce. I Kuba wziął to na serio. Zaczął marzyć o niemożliwym.
A potem zdał sobie sprawę, że to naprawdę niemożliwe. Że kocha mnie, ale nie może ze mną być. Że kocha ciocię, ale nie może z nią być, kochając mnie.
I wybrał jedyne wyjście, które uważał za słuszne.
Ja go zabiłam. Może nie dosłownie, ale gdyby mnie nigdy nie poznał to by żył.
Ciocia płakała.
A ja tam stałam i nie mogłam jej pocieszyć. Bo to ja jestem powodem, dla którego jej mąż nie żyje.
Jestem powodem, dla którego Laura nie będzie miała ojca.
Nikt nie wie. Nikt nie wie o sekretnych spacerach. O pocałunku. O telefonie.
I się nie dowie.
Będę nosić tą tajemnicę do końca życia. To będzie moja kara.
Jestem morderczynią.
Chapter Text
15 marca 1998, niedziela, 14:00 Salon
Pogrzeb był wczoraj. Oczywiście byliśmy tam całą rodziną. Ciocia w czarnej sukience, z małą Laurą na rękach. Płakała cicho przez całą ceremonię. Ja stałam z tyłu i nic nie czułam. Byłam pusta.
Ciocia przyszła dziś po rzeczy - kilka książek, które Kuba zostawił u dziadków, jakieś pierdoły. Babcia pomaga jej pakować wszystko do pudełka. Dziadek siedzi w fotelu i milczy.
Siedzę na kanapie i patrzę w podłogę.
Ciocia zbiera się do wyjścia.Zatrzymuje się obok mnie.
- Emilia... - zaczyna cicho.
Podnoszę wzrok. Ciocia patrzy na mnie. Jej oczy są czerwone od płaczu, twarz upiornie blada.
- Tak?
Otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć. Potem jednak je zamyka. Kręci głową.
- Nic. Przepraszam.
I wychodzi.
Babcia odprowadza ją wzrokiem, potem przenosi spojrzenie na mnie.
- Emilio, może powinnaś z nią porozmawiać?
- Nie.
- Powinnaś.
- Powiedziałam nie!
Wstaję i wracam do mojego pokoju.
Nie jestem w stanie z nią rozmawiać. Nie dam rady patrzeć w jej oczy. Bo jest w nich tylko jedno pytanie
„Dlaczego?"
A ja znam odpowiedź. Niestety.
---
18 czerwca 2004, wtorek, 10:30. Pokój Emilki
Mam dwadzieścia jeden lat. Tyle, ile miał Kuba, gdy go poznałam.
Czasami próbuję sobie wyobrazić - jak wyglądałam wtedy z jego perspektywy? Jedenastoletnie dziecko z MPD, bladą twarzą i długimi włosami. Co on we mnie widział?
Ale w głębi duszy znam odpowiedź. Bo ja widziałam w nim dokładnie to samo.
Wciąż mieszkam z dziadkiem. Babcia nie żyje - zmarła dwa lata temu na raka. Dziadek jest na emeryturze, coraz słabszy, coraz bardziej zagubiony. Alina wyjechała na studia do Krakowa. Mama emigrowała za granicę razem ze Sławkiem i Tomkiem - do Niemiec.
Po śmierci Kuby całkowicie odpuściłam sobie naukę. Nie zdałam nawet matury. Jestem na rencie. Mój stan zdrowia znacznie się pogorszył,bo z rehabilitacji też zrezygnowałam. Poruszam się teraz głównie na wózku. Chodzę tylko w domu, i to tylko gdy nam lepszy dzień. Oczywiście jedynie o balkoniku. Samodzielne chodzenie jest już tylko wspomnieniem młodości. Kiedyś tak bardzo narzekałam na potknięcia i częste upadki,a teraz... Zdecydowanie nie doceniałam tego co było mi dane.
Ostatnio podjęłam pewną decyzję. Przeprowadzam się do DPS - domu pomocy społecznej. Dokładnie za tydzień. Dziadek już nie daje rady mi pomagać. Ja nie jestem w stanie pomagać mu. DPS to jedyne rozsądne rozwiązanie.
Pakuję swoje rzeczy. Książki, kasety, ubrania. Komputer będę musiała zostawić. W DPS na pewno nie będzie na niego miejsca. Biorę za to laptop, który dostałam od dziadka rok temu na urodziny. Chyba nie przeżyłabym bez mojego pamiętnika.
Natłok myśli w mojej głowie przerywa pukanie do drzwi.
- Proszę.
To dziadek.
- Emilka, masz gościa.
- Kto to?
- Sara.
Serce zaczyna bić mi szybciej. Nie widziałam jej od czasu pogrzebu Kuby.
- Powiedz jej, że jestem zajęta.
- Emilko, ona chce z tobą porozmawiać. Mówi, że to ważne. - W oczach dziadka dostrzegam dziwny rodzaj nadziei. Może ciągle wierzy w zjednoczenie rodziny?
- Dobrze - mówię w końcu. - Niech wejdzie.
---
18 czerwca 2004, wtorek, 10:45. Pokój Emilki.
Sara wchodzi powoli do pokoju. Ma teraz trzydzieści jeden lat, ale wygląda młodziej. Włosy ma krótsze, twarz spokojniejszą. Za nią idzie dziewczynka. To musi być Laura. Jeśli dobrze liczę,ma obecnie siedem lat. Ciemne włosy, ciemne oczy. Mała kopia Kuby.
Czuję dziwny, smutny ścisk w sercu na widok tego dziecka
- Cześć, Emilka. - Zaczyna Sara cicho
- Hej.
- Pamiętasz Laurę? Laura, to twoja kuzynka, Emilia.
Laura patrzy na mnie, wyraźnie zaciekawiona.
- Dzień dobry.
- Pewnie, że pamiętam. Cześć, Laura.
Sara rozgląda się po pokoju. Widzi pudła, walizki.
- Słyszałam, że się przeprowadzasz.
- Tak. Za tydzień.
- Do DPS?
- Tak. Dokładnie tak.
Kiwa głową. Milczy przez chwilę.
- Mogę usiąść?
- Pewnie.
Siada na krześle. Laura stoi obok niej, wciąż wpatrzona we mnie jak w obrazek.
- Dlaczego przyszłaś? - pytam w końcu.
- Bo... bo chciałam ci coś powiedzieć. Zanim będzie za późno. - Wzdycha. - Jestem w związku. Od roku. Paweł jest dobry dla mnie. Dla Laury zresztą też. Jestem szczęśliwa.
- To dobrze, cieszę się.
- Ale... nadal kocham Kubę. Chyba zawsze będę go kochać. - Patrzy na mnie. - Ostatnio zaczęłam go rozumieć. Rozumieć, przez co przechodził. Co czuł.
Serce zaczyna bić mi szybciej.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli, że... że wiem, Emilka. Może nie wszystko. Ale wiem. Wiem, że wasza relacja nie była.... przyjacielska. Wiem, że to było coś więcej.
Czuję, jak twarz mi płonie.
- Nie!
- Emilka, proszę cię. Nie kłam. Nie po tylu latach. - Głos ma łagodny. - Nie żywię do ciebie urazy. Byłaś dzieckiem. Miałaś czternaście lat. To nie była twoja wina.
- To była moja wina. Ja go pocałowałam! Ja...
- Byłaś dzieckiem. - powtarza stanowczo. - Kuba był dorosły. To on ponosi odpowiedzialność za cały ten bajzel. Nie ty.
Łzy zaczynają spływać mi po policzkach, czuję się jakby ktoś mi robił sekcję zwłok.
- Był zagubiony. - mówi Sara cicho. - Zaburzony. Było w nim coś... coś mrocznego, zniszczonego. I ty stałaś się jego obsesją. Jego niemożliwością.
- Nie mów tak o nim!
- Mówię prawdę. - Patrzy na mnie poważnie. - Kochał cię, Emilko. Na swój chory, zaburzony sposób. Ale wiedział też, że to złe. I to go niszczyło.
- Skąd niby możesz to wiedzieć? - Nie wiem skąd ta ostrość w moim głosie.
Sara sięga do torby. Wyciąga małe pudełko. Podaje mi je.
- Bo znalazłam to rok temu. W jego rzeczach. Dyskietki. Pamiętnik, który prowadził przez lata.
Biorę pudełko drżącymi dłońmi. Cała złość znika jak sen złoty, zostaje tylko przerażenie.
- Od kiedy...?
- Od czerwca dziewięćdziesiątego czwartego. Od waszego pierwszego spotkania. Do marca dziewięćdziesiątego ósmego. Do jego śmierci.
Otwieram pudełko. Wewnątrz są dyskietki. Pięć sztuk. Z etykietami zapisanymi jego charakterystycznym pismem: „1994-1995", „1996", „1997", „1998".
- Przeczytaj to - mówi Sara. - Przeczytaj. Może zrozumiesz. Kuba cię kochał. Ale był chory. I wiedział o tym.
- Dlaczego mi to dajesz?
- Bo zasługujesz na prawdę. I bo... bo myślę, że to ci pomoże. Pomoże ci zamknąć ten rozdział. Pójść dalej.
Gapię się na dyskietki w pudełku.
- Jak ty dałaś radę?
Sara uśmiecha się smutno.
- Z trudem. Ale w końcu zrozumiałam. Zrozumiałam, że to, co czuł do ciebie... to nie była twoja wina. I że on zrobił to, co zrobił, bo był chory. To nie była twoja wina, tylko jego decyzja.
Wstaje. Bierze Laurę za rękę.
- Uważaj na siebie, Emilka. - Patrzy na mnie jeszcze raz. - I pamiętaj. To nie była twoja wina.
Wychodzą. Zostaje z pudełkiem dyskietek w dłoniach.
I wiem, że muszę to przeczytać.
---
18 czerwca 2004, wtorek, 23:00 Pokój Emilki
Pamiętnik Kuby w przeciwieństwie do mojego, jest bardzo chaotyczny. Nie ma w nim dat. Jedynie przy pierwszym wpisie każdego stycznia wypisywał dany rok i to nie zawsze.
Kuba zaczął go pisać w dziewięćdziesiątym czwartym. Pewnie w czerwcu, tak jak mówiła Sara, ale treść również na to wskazuje.
Kuba pisał o Sarze, o studiach, o życiu. A potem wspomniał o mnie.
„Poznałem dziś siostrzenicę Sary. Emilka. Podobno chodzi z trudem. Ale jej oczy... w jej oczach jest coś starego. Coś mądrego. Jakby widziała więcej niż powinna."
Czytam dalej. Mój temat zdominował praktycznie wszystkie wpisy.
„W mojej głowie nazwałem ją Szklaną Dziewczynką. Bo wygląda, jakby mogła się rozbić w każdej chwili. Krucha. Delikatna. Ale jednocześnie ostra. Przenikliwa."
„Dałem dziś jej mojego starego walkmana. Uśmiechnęła się. Do mnie. Tylko do mnie. To było piękne."
„Szklana Dziewczynka pochwaliła się, że czyta Lolitę. Sara nazwała ją Nimfetką. Przeraziło mnie to. Bo wiem, co to oznacza. Wiem, że Emilka zacznie wybielać Humberta. A ja... ja nie chcę być Humbertem. Nie mogę. Nigdy jej nie skrzywdzę"
„Ożeniłem się. Kocham Sarę. Naprawdę kocham. Ale przez całą ceremonię myślałem o Emilce. Co ona czuje? Czy jest szczęśliwa? Na weselu wyglądała jakby miała się lada chwila rozpłakać Jestem potworem."
„Sara jest w ciąży. Powinienem być szczęśliwy. I jestem. Ale część mnie... część mnie chce uciec. Do Szklanej Dziewczynki"
„Laura jest już z nami. Jest taka malutka. Taka piękna. Kocham ją. Ale nie czuję się gotowy. Do tej roli. Do tego życia. Szukam ucieczki w spacerach z Emilką. Jestem pierdolonym tchórzem."
„Dzisiaj trzymałem dłoń na jej ramieniu. Przez dłuższą chwilę. I czułem... czułem wszystko. I nic jednocześnie. Jestem chory. Jestem potworem"
„Chciałem ją dziś pocałować. Na szczęście nie zrobiłem niczego w tym kierunku. Ona ma czternaście lat. Czternaście! Jest dzieckiem. A ja jestem zboczeńcem najgorszego sortu"
„Pocałowała mnie. Szklana Dziewczynka mnie pocałowała. I przez sekundę... przez sekundę czułem że to ma sens. A potem zdałem sobie sprawę, co robię. Odepchnąłem ją. I odprowadziłem do domu. Bo gdybym został... zniszczyłbym ją. Tak jak Humbert zniszczył Lolitę."
„Nie mogę przestać. Nie mogę przestać o niej myśleć. Nie mogę przestać jej pragnąć. I to mnie zabija. Kocham Sarę. Kocham Laurę. Ale kocham też Emilkę. To chora miłość. Nie mogę sobie na nią pozwolić. Nigdy. Słyszysz, Kuba? Nigdy!"
Ostatni wpis. Dzień przed jego śmiercią.
„Powiedziałem jej dziś. Powiedziałem, że ją kocham. I że właśnie dlatego muszę to zakończyć. Bo gdybym tego nie zrobił... stałbym się Humbertem. Zniszczyłbym ją. I siebie. I wszystkich wokół nas."
Nie mogę być z nią. Ale nie mogę też żyć bez niej. Nie mogę żyć z Sarą, kochając Emilkę. I nie mogę zostawić Sary dla dziecka,dla jej siostrzenicy.
Więc zostaje mi tylko jedno wyjście.
Przepraszam, Szklana Dziewczynko. Przepraszam, Saro. Przepraszam, Laurko. Ale nie potrafię żyć już z tym, kim jestem."
Zamykam ostatni dokument. Łzy spływają mi po twarzy.
Bo teraz wiem. Wiem, że Kuba mnie kochał. Naprawdę kochał.
Sara miała rację. On był chory. Zagubiony. Zaburzony.
Ale też mnie kochał. Na tyle, żeby nigdy mnie nie skrzywdzić.
I to jest najsmutniejsza miłość, jaką można sobie wyobrazić.
---
19 czerwca 2004, środa, 00:30. Wpis w pamiętniku (ostatni na starym komputerze)
Przeczytałam jego pamiętnik. Cały. Od 1994 do 1998.
Nazywał mnie Szklaną Dziewczynką.
I kochał mnie. Naprawdę kochał.
Ale wiedział, że to złe. Że jest chory. Że gdyby pozwolił sobie być ze mną,zniszczyłby mnie.
Więc wybrał śmierć.
Sara powiedziała, że to nie była moja wina. Że byłam dzieckiem. Że to on był winny.
I wiem, że teoretycznie ma rację. Ale jednocześnie... jednocześnie wiem, że gdyby Kuba nigdy mnie nie poznał to nic by się nie stało. Może nawet byłby szczęśliwy.
To ja byłam powodem, dla którego nie mógł dalej żyć.
Więc może to była moja wina. Albo może to była jego wina. Może nie było żadnej winy. Może to była tylko tragedia. Dwojga ludzi, których dopadła miłość niemożliwa, mroczna,tragiczna.
Mam dwadzieścia jeden lat. Tyle, ile Kuba, gdy mnie poznał. I teraz rozumiem. Rozumiem, jak musiał się czuć. Patrząc na dziecko i czując coś, czego nie powinien czuć.
To musiało być piekło.
Za tydzień przeprowadzam się do DPS. Zaczynam nowe życie. Bez niego.
Ale zawsze będę go kochać. Mojego Kubę. Mojego Humberta, który nie chciał być Humbertem.
Mojego niemożliwego.
Spoczywaj w pokoju, Kubusiu. Mam nadzieję, że znalazłeś spokój, gdziekolwiek jesteś.
I wybacz mi. Za wszystko.
Twoja Szklana Dziewczynka.
